2012-05-04

Z piekła rodem. Rogan josh


Moja rodzina zachwycała się rogan josh już od dawna, a ja jakoś nigdy nie miałam okazji  spróbować tej potrawki z jagnięciny. Filip nawet  zgodził się przesłać  przepis, ale... ja go lekkomyślnie zagubiłam*. Poszłam więc kiedyś do indyjskiej knajpy (nazwy nie podam, bo miejsce nie zasługuje na reklamę)  i zamówiłam sobie rogan josh w wersji średnio ostrej. Znajomi po pierwszym kęsie odmówili współudziału i zajęli się swoimi daniami, tak była pikantna ta potrawka! Ja -  po pierwszym szoku - dałam sobie jakoś radę i zjadłam danie ze smakiem,  choć  w żołądku i w gardle czułam piekło. Nie wyobrażam sobie nawet, jak smakowała ostra wersja tej potrawy!
 Ale danie to  na tle wszystkich  indyjskich mięs 
("kurczak w błocie na 40 sposobów" - jak zwykłam się wyzłośliwiać) wypada naprawdę intrygująco, więc  postanowiłam przygotować sobie jagnięcą  potrawkę w domu. Składniki łatwo było zidentyfikować, poza tym - mniej więcej  wiadomo, które przyprawy dominują w indyjskiej kuchni. W tej potrawie wyraźnie wyczuwalny jest kardamon. Porównałam jeszcze  przepisy z internetu i stworzyłam własny. Oto on:
Rogan josh w mojej autorskiej wersji
Składniki :
  • 750 g jagnięciny (udziec)
  • 2-3  cebule 
  • 4 ząbki czosnku
  • suszone papryczki chili w dowolnej ilości (ja miałam naprawdę ostre strączki piri-piri)
  • laska cynamonu
  • 1 łyżeczka mieszanki garam masala (na wszelki wypadek, gdyby zabrakło jakiegoś smaku w tych dodanych przeze mnie)
  • 1 łyżeczka kuminu 
  • 6-8 zmiażdżonych strączków kardamonu
  • 1 puszka pomidorów pelati 
  • kawałek imbiru
  • 1 łyżka  ziaren kolendry
  • 2 świeże liście laurowe (albo 1 suszony)
  • 200 ml jogurtu naturalnego + jogurt do podania na stół
  • mała puszka mleka kokosowego 
  • 1 łyżka kurkumy
  • natka kolendry
  • sól, pieprz do smaku
  • 3-4 łyżki oleju
  • 1 łyżka masła albo masło klarowane

Zaczęłam od pokrojenia cebuli w piórka,  jagnięciny w gulaszowe kawałki. Potem zmiażdżyłam ząbki czosnku, starłam na tarce imbir i dodałam pozostałe przyprawy w proszku. Wymieszałam pastę razem z kawałkami mięsa i pozwoliłam mięsu odpocząć 2 godziny w lodówce.  Następnie usmażyłam cebulę na oleju  z masłem, przełożyłam ją do miseczki i włożyłam na patelnię lekko zmiażdżone strączki kardamonu, liście laurowe, laskę cynamonu i znów  krótko smażyłam. Dodałam zamarynowane mięso i smażyłam wszystko  na głębokiej patelni przez kilka minut. Potem dołożyłam usmażoną cebulę, pokrojone pomidory pelati, wlałam jogurt, mleko kokosowe, dodałam sól i dusiłam potrawę na wolnym ogniu. Próbowałam potrawki od czasu do czasu (dodam, że z przyjemnością!), uzupełniałam wygotowujący się sos wodą i dusiłam dalej, aż do miękkości mięsa. 



Boże, co za aromaty unosiły się w całym mieszkaniu, wydobywały przez okno i uciekały przez drzwi! Zapewniam, że potrawa warta jest grzechu, warta tego piekła w gębie! Podałam rogan josh ze świeżą kolendrą, jogurtem i białym ryżem. Ech, doświadczenie ekstremalne! Jeśli ktoś woli mniej ostrą wersję rogan josh, może zmniejszyć ilość chili, ale danie nie powinno być łagodne. Musi mieć charakter!



* Przepis odnalazłam po czasie - nie był dokładny ;)


15 komentarzy:

  1. Ojjj... Nie będę ściemniać, że znam, bo nie znam. :) Ale już sam skład przypraw mnie zachwyca... Ogromnie lubię takie różne "cudze wynalazki"... :)
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe to danie! Musi być piekielnie dobre :)
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że dostałaś wersję średnio ostrą,ja kiedyś po wersji oryginalnej zaniemówiłam na dwa dni!
    No wyobrażasz sobie u siebie taką przypadłość!??
    Uściski kochana, stęskniona wielbicielka się kłania w pas!

    OdpowiedzUsuń
  4. An_no! Ależ mnie tym wpisem zaciekawiłaś, żeby nie powiedzieć - rozpaliłaś ciekawość do czerwoności;)
    Pozdrawiam piekielnie ciekawa smaku!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach, Anno:) Uwielbiam hinduskie ostrości. Trochę zapewne przez sentyment, bo wiele lat zajadałam się nimi w Indiach. Najostrzejsze co jadłam, to była sałatka z surowych strączków chili i cebuli, skropionych cytryną i oliwą. Piekło. Właściwie nie czułam nic prócz ognia;)Za to od tamtej pory zjem każdą najostrzejszą potrawę, a ta o której piszesz wydaje się niezwykle aromatyczna, tradycyjnie więc odejdę od monitora zaśliniona:)
    Pozdrawiam majowo:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczak w błocie - Aniu jesteś boska!
    Ja nie wiem, coś z tą jagnięciną nie mogę się pożenić. No mentalnie mi nie odpowiada.
    A garnuszki masz urody cudnej :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak ja to lubię... Hinduskie ostrości mogę jeść na okrągło...
    Garnuszki faktycznie pierwsza klasa...

    OdpowiedzUsuń
  8. Oczywiście miało być "wiele lat temu" Temu mi zjadło;) Uściski:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Magodo, witaj! Ja też z rozrzewnieniem śledzę
    twego fotobloga, a Piotr nawet komentuje :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Małgosiu - na tle marnej jakości "indyjszczyzny" to naprawdę danie z charakterem!

    OdpowiedzUsuń
  11. Kaprysiu, widzę, że dla Ciebie to sentymentalny powrót do świata wrażeń i wyostrzonych zmysłów! Nie pisałaś o swej indyjskiej przygodzie... Zazdroszczę nieco!

    OdpowiedzUsuń
  12. Polko - wiem, o co Ci chodzi, też mam opory, ale... jadam raz na jakiś czas jagnięcinę.

    OdpowiedzUsuń
  13. Elzo, Majano, Anno-Mario - piekielne pozdrowienia ślę. Spróbujcie!

    OdpowiedzUsuń
  14. An-no droga, to było 100 lat temu, a dokładnie 30;))) Dziewczęciem ci ja byłam dwudziestokilkuletnim, ech.. A z długiego dosyć pobytu w Indiach mam tylko slajdy, których ciągle nie mam czasu przerobić na cyfrowo, to i w blogu cisza o tym, ale może kiedyś:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń