Tak sobie jakiś czas temu wymyśliłyśmy,
że kolejnym razem zwiedzimy Lwów od innej strony - odkryjemy ślady ukryte pod
wierzchnią warstwą, zobaczymy miasto poprzez literaturę. Miasto, w sensie
dosłownym, ujawnia pod jedną warstwą farby warstwy poprzednie i wyłaniają się
spod nich napisy po polsku, ślady po mezuzach przy drzwiach, resztki macew w
parkach na dawnych cmentarzach. Jednym słowem - ślady obecności.
Przez wszystkie dni
towarzyszyła nam pamięć szczegółu, która, jak wiemy, nie ma mocy
budowania obrazu całości, ale te braki uzupełniała literatura. Zobaczyłyśmy od
środka (za drobną łapówkę...) kasyno, dawniej zwane szlacheckim, z jego piękną
drewnianą klatką schodową; podziwiałyśmy Prospekt Szewczenki (dawniej ulica
Akademicka z Kawiarnią Szkocką, w której Banach i inni matematycy rozwiązywali
matematyczne problemy, a nierozwiązane wpisywali do Księgi Szkockiej), Prospekt
Swobody (dawniej Wały Hetmańskie - główna ulica miasta), przepiękną cerkiew
(dla Polaków już na zawsze kościół Bernardynów), Uniwersytet im. I. Franki
- dawniej im. Jana Kazimierza, Park
Iwana Franki - dawniej Jezuicki, Park
Stryjski - przed wojną uznawany za jeden z piękniejszych parków Europy...
Nie, nie obawiajcie się,
nie prowadzimy polityki historycznej, nie pojechałyśmy odzyskiwać Lwowa
dla Polaków, ale chciałyśmy wypełnić /dopełnić ten współczesny obraz miasta,
które na każdym kroku manifestuje (zapewne tak być musi) swoją
ukraińskość. Poza tym: lubimy czytać miasto poprzez literaturę i chciałyśmy
zobaczyć je oczyma dawnych mieszkańców - naukowców, architektów, pisarzy
i stworzonych przez nich bohaterów. W kawiarni Weronika na Akademickiej
czytałyśmy wspomnienia Ulama o Kawiarni Szkockiej, w Parku Stryjskim - zabawnie
dydaktyczne i pełne patriotycznych uniesień opowiadanie Makuszyńskiego o
Lwowie, opowieści Lema z jego wspomnieniowej książki Wysoki
Zamek, wiersze Wierzyńskiego i inne teksty.
W przerwach pomiędzy
zwiedzaniem i czytaniem poznawałyśmy Lwów poprzez kuchnię - zamawiałyśmy
dania kuchni lwowskiej, a jakże, wielokulturowej...
Próbowałyśmy na przykład pierwotnie gruzińskiej czy też ormiańskiej potrawy czanachy,
podawanej tu w wersji lwowskiej, bardzo odległej od oryginału, ale zachowującej ducha tej jednogarnkowej potrawy. Oto przepis:
Czanachy po lwowsku /Чанахи по-львівськи
- 80 dkg karkówki
- 3 cebule pokrojone w kostkę
- 3 marchewki pokrojone w
plasterki
- 5 ziemniaków pokrojonych
w łódeczki
- 50 dkg ugotowanej fasoli
"piękny Jaś"
- kilka ząbków czosnku
- 2 pomidory obrane ze skórki
- 2 łyżki mąki pszennej (według mnie mąkę można sobie darować)
- 2 liście laurowe
- sól, pieprz
- papryka czerwona w proszku
- oliwa
- natka pietruszki
Do zapiekania i podania potrawy: gliniane
czarki z pokrywką
Ziemniaki podsmażamy na oliwie, podlewamy nieco wodą i
dusimy do miękkości. To samo robimy z mięsem - na osobnej patelni podsmażamy na oleju mięso
pokrojone w kostkę i - jeśli chcecie - oprószone mąką, dodajemy cebulę,
marchew, pokrojone pomidory, liść laurowy, paprykę w proszku, sól i
pieprz. Potrawę podlewamy wodą - tak, by przykryła mięso i warzywa - i
dusimy do miękkości.
W czarkach do zapiekania układamy warstwami ziemniaki, fasolę
oraz mięso z warzywami. Wyciskamy na wierzch każdej czarki ząbek czosnku,
posypujemy zapiekankę natką pietruszki.
Zamykamy czarki (można przykryć
naczynia folią aluminiową) i zapiekamy kilka minut w nagrzanym piekarniku. Czanachy to
sycące danie jednogarnkowe świetne na zimowe dni, ale my degustowałyśmy je
latem. Dziś do Lwowa się nie wybieram, choć wcale nie jest tam niebezpiecznie - wojna toczy się przecież na wschodzie kraju - wspominam tylko tamten pobyt i dzielę się przepisem.
Pozdrawiam.