LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

2011-12-31

Dużo dobroci i dużo miłości!

Wcale nie wiem, czy mam ochotę na  jakiekolwiek podsumowania, choć one i tak czają się z tyłu głowy, ale na pewno w  rok 2012 chcę wstąpić z nadzieją, że będzie po prostu dobry i że uda mi się   wreszcie dokończyć pewne projekty, zrealizować plany (właśnie: plany, nie marzenia -  i to te najbardziej realistyczne). 

Wszystkim czytelniczkom i czytelnikom oraz  sobie życzę przede wszystkim, by ominął nas kryzys i  byśmy na świat patrzyli przez dobrze dobrane okulary i niech nam dopisuje zdrowie! Dużo dobroci i dużo miłości od nas i od Kota!*

A dziś - smakujmy szampana i cieszmy się sylwestrową nocą! Menu sylwestrowe zapowiada się następująco: sushi, łosoś marynowany z sosem z kaparów(?), kawior na grzankach, szynka parmeńska na sałacie, krewetki z czosnkiem i chili, smażone w głębokim tłuszczu. Na deser - jak zwykle - creme brulee i (chyba?) ptysie. Do picia hiszpańska wytrawna cava. Bardzo możliwe, że zamiast powyższych propozycji przygotuję po prostu ziemniaczane bliny z kawiorem albo  łososiem do wyboru i z kwaśną śmietaną... Do wieczora jeszcze mam trochę czasu ;)
 A co u Was? Jak świętujecie?

* Spostrzegawczym wyjaśnię tylko, że napis love w firmowym opakowaniu, bo nie należy do nas, ale dopóki Właścicielka jeszcze go nie odebrała, stoi na konsolce...


2011-12-29

Pasztety, terriny... Święta nadal trwają!


To nieprawda, że święta się skończyły! Trwają i trwać będą do Trzech Króli, a przynajmniej do Nowego Roku. Najbardziej lubię ten czas "pomiędzy", bo można bez napinania  spotykać się ze znajomymi w celu zjedzenia "resztek". Takie resztkowe przyjęcia, spotkania odbywane  mimochodem -  kiedy mówię gościom: mam tylko trochę kapusty, sałatkę i resztki pasztetu -  są urocze. W domu pełna iluminacja: choinka, girlandy, lampy i świece, kawa, herbata i dobry koniak.

 Czemu nie? Można porozmawiać od niechcenia o wigilijnych kolacjach, o potrawach, które wyszły lepiej lub gorzej (ach, ten sos grzybowy do karpia!) i posmakować kolejnej terriny, którą zgodnie uznaliśmy wszyscy za doskonałą! Mój marudny Mąż mówił wprawdzie coś o nie dość zwartej konsystencji pasztetu, ale On jest po prostu   r o z b e s t w i o n y.
Przyznać muszę, że w kwestii terrin i pasztetów mam już niejakie doświadczenie (na każde święta inna terrina!), ale ta była nietypowa - zawierała tylko wieprzowinę i wątróbkę, więc musiała być aksamitna i delikatna w smaku. Polecam serdecznie! Przepis zaczerpnęłam z "Werandy Country", a jego autorką okazała się...  Olga Smile, która piecze pyszne pasztety i terriny, co sprawdziłam już niejednokrotnie :)

Terrina z wątróbką

Składniki:
  • 1/2 kg kurzej wątróbki
  • 1/2 kg karkówki
  • 200 g surowego boczku wędzonego w plasterkach
  • szalotka
  • garstka kaparów (ja dałam ich jeszcze trochę do wyrobionej masy)
  • 1/2 śmietanki tortowej
  • 4 gałązki tymianku
  • cytryna
  • 1 łyżka zielonego pieprzu z zalewy
  • garść pistacji
  • 1 i 1/2 łyżeczki soli (w oryginalnym przepisie jest jeszcze 1 łyżka vegety i tylko 1/2 łyżeczki soli, ale ja konsekwentnie nie używam tego typu przypraw) 
  • pieprz
Wątróbki należy umyć i oczyścić, odłożyć 6 sztuk, każdą owinąć  w plasterek boczku. Resztą boczku należy wyłożyć brytfankę. Nagrzać piekarnik do 160 stopni C. W tym czasie mięso pokroić w kostkę i przepuścić przez maszynkę dwukrotnie, razem z wątróbką, szalotką  i kaparami. Doprawić pieprzem, solą, tymiankiem i otartą skórką z cytryny, dodać pistacje oraz śmietankę, i dokładnie wymieszać. Teraz połowę masy należy wlać do długiej i wąskiej formy, ułożyć na środku wątróbki i zalać resztą masy. Formę należy przykryć folią aluminiową i wstawić do piekarnika na blachę, do której należy wlać sporo wrzątku (na wysokość 2 cm ). Piec w kąpieli wodnej przez 1 i 3/4 godziny albo nieco dłużej. Pod koniec pieczenia można zdjąć folię, by wierzch apetycznie się przyrumienił. Po upieczeniu wystudzić i schłodzić przez noc w lodówce. Podawać z żurawiną, chrzanem albo z  ulubionym sosem...

Olga o tym nie pisze, ale doświadczeni kucharze radzą najpierw dobrze  schłodzić mięso oraz maszynkę do mielenia, a potem upieczoną  terrinę obciążyć (choćby drugą foremką i słoikami), by zachowała zwartą konsystencję. Ta terrina jest szczególnie delikatna i kremowa  z powodu dużej ilości wątróbki, więc nie jestem pewna, czy obciążenie jest konieczne, ale ja tak zrobiłam. 

Wątróbki można uprzednio sparzyć,  jeśli     chcemy uniknąć różowego sosu, który przeniknie do mięsa (znam to z innych przepisów),  ale tutaj boczek otacza każdą wątróbkę z osobna, więc można sobie tę czynność darować. Terrina jest i tak piękna i  pyszna. Polecam!
A kot świąteczny - zmęczony podjadaniem, walką o miejsce przy stole i zwracaniem na siebie uwagi za wszelką cenę -  zasnął tymczasem spokojnie na miękkim posłaniu:

2011-12-25

Radosnych Świąt!


Zajrzałam na chwilę, by złożyć wszystkim świąteczne życzenia. Mam nadzieję, że pierniczki się udały, karp był mało błotnisty w smaku, a uszka się nie rozpadły i wszyscy goście byli zadowoleni z prezentów... 
Ja sama życzyłabym sobie nieco lepszej organizacji świątecznych przygotowań - po raz pierwszy od dawna byłam naprawdę poważnie zmęczona i musiałam odsypiać wczorajszy wysiłek ;)  Teraz za to cudownie smakuje poranna kawa, a  nieśpiesznie jedzone śniadanie świąteczne wprawia w dobry nastrój. 
Radosnego świętowania Wam życzę!

2011-12-18

W międzyczasie. Filiżanka zupy z soczewicy i pomidorów


Pora przedświątecznych zakupów, pora pieczenia pierniczków i adwentowych ciasteczek. Od nadmiaru aromatów można dostać bólu głowy. Tymczasem proponuję filiżankę pysznej zupy z soczewicy -  warto odpocząć od słodyczy... Zima wprawdzie w tym roku ciepła, ale niemal codziennie potrzebuję filiżanki lub miseczki zupy na rozgrzewkę. Najlepiej, żeby była bez mięsa, z samych pysznych warzyw, ziaren  albo kasz, a że  do soczewicy mam niejaki sentyment i lubię o niej myśleć jak o   daniu-pocieszaczu na jesienno-zimową porę, przypomniałam sobie przepis na pyszną i pożywną zupę.  Wymyśliłam go dawno temu, więc mogę go chyba nazwać przepisem sentymentalnym, prawda? Polecam :)

Zupa z czerwonej soczewicy i pomidorów

Składniki:

  • 250 g czerwonej soczewicy 
  • 1 marchew
  • 1 cebula
  • 1 por
  • gałązka selera naciowego
  • 2 ząbki czosnku
  • tymianek
  • 2 świeże liście laurowe lub 1 suszony
  • kilka gałązek natki pietruszki
  • 2 łyżki oleju do smażenia
  • 1 puszka pomidorów pelati
  • sól, pieprz
  • około 1 litra bulionu albo wody (zupa ma być gęsta od warzyw i soczewicy, lepiej dać mniej płynu na początku i rozrzedzić zupę pod koniec  gotowania, jeśli okaże się to konieczne)
Zaczynam od pokrojenia warzyw  w plasterki i w słupki (tylko marchew tak kroję, taką mam słabość). Podsmażam najpierw cebulę, czosnek i pora, potem dorzucam marchew i kawałeczki selera, i cały czas mieszam warzywa. Następnie dorzucam soczewicę i jeszcze przez chwilę smażę ją z warzywami, zanim zaleję wszystko bulionem lub wrzącą wodą. Jeszcze tylko dorzucam zioła i zupa będzie się gotować powoli przez 25 - 30  minut, aż soczewica zmięknie i lekko się rozpadnie. Na patelni duszę tymczasem  rozgniecione pomidory pelati z  ząbkiem czosnku, aż pomidory zamienią się w gęstą pulpę. Dodaję ją stopniowo do ugotowanej zupy - ale tylko  tyle, by smak pomidorów dodał zupie wyrazistości, lecz jej nie zdominował. Nie gotuję przecież pomidorowej... Jeszcze tylko usuwam gałązki tymianku, doprawiam zupę solą i świeżo zmielonym pieprzem, posypuję natką pietruszki, próbuję  i powtarzam: "jakie to dobre!"



2011-12-11

"Niech garnki perkoczą zimą!" Cielęcina w koperku

Czasami mam ochotę ugotować coś ściśle według przepisu jakiegoś kucharza. Nie jest to łatwe, bo zwykle i tak wprowadzam choćby drobne zmiany. Ale co nowego można dodać do delikatnej  potrawki cielęcej w śmietanie? Zaintrygował mnie jednak skandynawski  przepis z Food&Friends, w którym doprawia się mięso z sosem specjalną zaprawą octową. Spróbowałam - smak  przypominał marynatę do konserwowych ogórków albo ryb: słodko-kwaśną i  koperkową. Ponadto - nęciło mnie hasło "pyszne długie gotowanie", no i - wielbię wszelkie potrawki!
Wszystkie te pomysły są również konsekwencją diety eliminacyjnej, której się na jakiś czas poddałam i  która wcale nie jest monotonna. Nie jadam wprawdzie  chleba i jaj oraz kilku innych produktów, ale za to z chudym mięsem mogę sobie pohulać ;) . Była więc perliczka gotowana na parze z sosem zielonym, bywają osso bucco, duszona wołowina limusine, ekologiczne kurczaki czy też ryby na różne sposoby. No i warzywne zupy przeróżne, i kasze. Zdjęć nie ma i nie będzie, bo światło nie pozwala, ale napisać ku pamięci i pochwalić się mogę, prawda? Oto dokładny przepis na cielęcinę w koperku:

Składniki:
  • 80 dkg  przedniej cielęciny pokrojonej na duże kawałki
  • 3 marchewki
  • 2 pasternaki / u mnie jednak  pietruszki ;)
  • 2 cebule
  • 6 ziaren białego pieprzu
  • 3 liście laurowe
Zaprawa smakowa:
  • 100 ml wody
  • 50 ml ostu spirytusowego 12%
  • 1 łyżka cukru
  • 10 łodyżek koperku
Ponadto:
  • 200 ml śmietany
  • sól i pieprz
  • koperek
Pokroiłam mięso w dużą kostkę, a obrane warzywa -  w kawałki. Następnie włożyłam mięso do garnka i zalałam taką ilością wody, by zakryła mięso. Zagotowałam i zebrałam pianę. Dodałam warzywa i przyprawy, a następnie gotowałam potrawkę przez godzinę, aż mięso stało się kruche.
W tym czasie przygotowałam zalewę smakową, czyli zagotowałam wszystkie składniki. Kiedy mięso było wystarczająco miękkie, wyjęłam je z garnka, a wywar zredukowałam do 400 ml. Dodałam śmietanę i ponownie zagotowałam. Następnie niewielkimi porcjami dolewałam zaprawę smakową - aż do uzyskania odpowiedniego smaku. Autorzy piszą: Nie szczędź koperku! Się wie... Dodałam z powrotem mięso, doprawiłam potrawkę solą i pieprzem oraz wsypałam naprawdę dużą garść koperku. I gotowe! Smakowało :)
Gdybym sama miała przygotować taką potrawkę, dodałabym zapewne do smaku soku z cytryny i  szczyptę cynamonu, ale to miało być przecież pyszne długie gotowanie z cudzego przepisu. W tym wypadku był to przepis  Malin Andersson.



2011-11-20

Rosół na niedzielę i książka kucharska Anne Applebaum

Rosół w Polsce to już niemal instytucja - najważniejsza potrawa na niedzielę, która jednoczy wokół stołu rodzinę. Każdy ma ponadto swoje wyobrażenie o najdoskonalszym rosole, nawet jeśli gotuje go na kurzych albo indyczych udkach i dla smaku wsypuje czubatą łychę vegety. Ba - niektórzy nazywają nawet taki rosół staropolskim... A jednak nawet w tej wersji jest  to zupa szczególna, której przypisuje się magiczną moc uzdrawiania,  czy to w tradycji polskiej, czy żydowskiej - rosół zwany bywa przecież żydowską penicyliną. 

Anna Applebaum-Sikorska w swej wydanej ostatnio książce kucharskiej, którą napisała razem z przyjaciółką  Danielle Grittenden, podaje przepis na polski  rosół.  Książka ta - notabene - ważna, bo popularyzuje polską kuchnię i pozwala spojrzeć na nią z zewnątrz, okiem cudzoziemki mieszkającej w Polsce, ukazuje, jak bardzo zmieniła się polska kuchnia w ostatnich latach i to -  na korzyść. Tak twierdzą odwiedzający Polskę cudzoziemscy przyjaciele autorki, korespondentki "Washington Post". Lubię takie spojrzenie, dlatego bliskie są mi również niektóre opinie i przepisy Tessy Capponi-Borawskiej, która od lat promuje w Polsce kuchnię i kulturę włoską, ale i rekomenduje niektóre dania z kuchni polskiej (szczególnym sentymentem darzę jej pierwszą książkę - Moja kuchnia pachnąca bazylią - z której uczyłam się przygotowywać włoskie dania w czasach przed internetem i przed modą na kuchnię Toskanii). 

Tak więc Anne Applebaum, która przecież  mieszka w Polsce od lat i nauczyła się gotować  po polsku, odsłania przed czytelnikami amerykańskimi i polskimi także swoje wersje polskich dań. Z ciekawością porównałam niektóre przepisy,  np. na chłodnik, bigos, kurczaka pieczonego po polsku czy inne dania kuchni domowej, niekoniecznie tradycyjnie polskiej, ale związanej z miejscem, w którym autorka żyje, wykorzystującej miejscowe składniki. Najoryginalniej wypadają próby dostosowania do amerykańskiego podniebienia przepisu na pierogi ruskie - obie autorki proponują na przykład dodanie do farszu zielonego groszku albo jakiegoś ostrego sera*, podają też przepis na wykwintne pierogi ruskie z truflami i podrumienionym masełkiem albo pierogi z kaczką  i czerwoną kapustą w maśle pomarańczowym... 

Dotychczas, ilekroć  porównywałam włoskie wersje dań pierogowych z polskimi,  dochodziłam do wniosku, że naszym daniom brak przede wszystkim wykończenia, że te ludowe tradycje pora przełamać i warto nieco podkręcić przepisy, by je nieco uszlachetnić, czyli wzbogacić.**  Takie wariacje na temat tradycyjnej kuchni uważam za największą, niekwestionowaną wartość tej książki,   bowiem każda tradycja kulinarna potrzebuje odświeżenia i otwarcia - dziś przecież nie gotujemy tak jak sto lat temu, sztuka kulinarna i kulinarne techniki ulegają przeobrażeniom, wykorzystuje się w kuchni nieznane dotychczas albo zapomniane  składniki,  dostosowuje się przepisy do kulinarnych i zdrowotnych trendów. Ponadto - każda niedoświadczona kucharka może porównać przepisy własnej mamy z tymi w książce i czegoś się jeszcze nauczyć (patrz: niebanalny przepis na gołąbki albo buraczki), a doświadczona blogerka, która potrafi dobrze ugotować rosół czy bigos, nie wspominając o ogórkowej albo kotletach schabowych,    może skorzystać z interesujących przepisów na sarninę, dzika, jesiotra czy łososia albo na domowe nalewki - wszak książka ta prezentuje przepisy zarówno z  kuchni prostej, jak i wykwintnej. Według mnie - ważna pozycja na ryku książek kulinarnych. 

A  w kwestii rosołu - Anna Applebaum nie proponuje szczególnych zmian, choć do gotowania dodaje goździki, czasami cukinię*** i plaster cytryny (mnie się to też zdarza) oraz... trochę cukru. A następnego dnia  gotuje - jak większość Polaków - najlepszą pomidorową na rosole :)
 Oto mój przepis na rosół, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, jak go gotować:


Składniki:

  • 1 kurczak rosołowy z ekologicznej hodowli
  • 3-4 średniej wielkości marchewki
  • 1 - 2  pory przecięte na połowy i dokładnie umyte
  • 2 pietruszki
  • 1/2 bulwy dużego selera
  • 1 opalona nad gazem cebula (to bardzo ważne!)
  • kawałek kapusty włoskiej
  • kilka ziaren ziela angielskiego
  • kilkanaście ziaren czarnego pieprzu
  • 2 liście laurowe
  • kilka gałązek natki i selera
  • 2 suszone prawdziwki 
  • sól i świeżo zmielony pieprz
  • ew. plasterek cytryny dla skontrastowania smaku
Kurczaka razem z podrobami, warzywa i przyprawy wkładamy do zimnej(!) wody i gotujemy na wolniutkim ogniu (powierzchnia wywaru ma ledwo "mrugać") do miękkości, tj. około 2 godzin. Gdyby warzywa ugotowały się wcześniej, należy je wyjąć z rosołu, pokroić  i odłożyć na później. Jeśli rosół ma być bardziej esencjonalny, warto dodać kawałek wołowiny - szponder albo rostbef sprawdzą się najlepiej. Podawać z ugotowanymi w rosole kluseczkami lanymi, domowym makaronem albo ulubionym gotowym, kawałkami mięsa bez kości, marchewkami pokrojonymi w plasterki i natką pietruszki lub koperkiem. Szczypiorek też się sprawdza doskonale. Jeśli rosół ma zyskać azjatycki sznyt - można dodać imbir, sos sojowy, dużo dymki i podać z makaronem sojowym. A Wy jak gotujecie ulubiony rosół?


*No cóż - nie wszyscy kochają klasyczne ruskie, tak jak nie wszyscy kochają tradycyjny rosół. Mój Mąż na przykład nie znosił tej zupy i przekonywał się do niej stopniowo, najpierw w wersji chińskiej, mocno przyprawionej, a ostatnio polubił już i wersję klasyczną.

** Albo przeciwnie - wrócić do ortodoksyjnych form serwowania dań - jak kołduny  - to  w rosole,  jak ruskie  - to obowiązkowo z tłuszczem i z podaną w miseczce śmietaną, o czym połowa Polski nigdy nawet nie słyszała. Jak barszcz biały - to ze śmietaną, bo od tego jest BIAŁY przecież.  Barszcz biały czysty i na żytnim zakwasie to przecież żur albo zalewajka i nie o to chodzi, że w domu rodzinnym tak się mówiło, ale o elementarną świadomość kulinarnych i regionalnych różnic.

*** Jakież było moje zdziwienie, kiedy na kolację szabatową w Tel Awiwie Liora przygotowała dla nas rosół, który nie był klarowny, lecz biały i pełen różnych warzyw, np. cukinii,  zamiast makaronu :)


2011-11-13

Gęsi już wszystkie po wyroku...

... nie doczekały się kolędy...
No trudno -  u mnie też była  gęsina na świętego Marcina  i nie pomogła  wzruszająca pieśń Łucji Prus i Skaldów, ze słowami Agnieszki Osieckiej.  Raz w roku lubię  upiec gęś w całości, poza tym:  pochwalam  rodzącą na naszych oczach tradycję - gęś na Święto Niepodległości zamiast marszów przemocy na Marszałkowskiej!

Kiedy już udało nam się kupić gęś, a stało się to  dopiero w czwartek wieczorem (!), zaprosiłam Rodzinę na świąteczny piątek i urządziliśmy sobie jednodaniową  ucztę - pieczona  gęś z jabłkami i przystawki. Mniam. Przyjęcie było nieco improwizowane, bo zorganizowane w ostatniej chwili, ale Rodzina stanęła na wysokości zadania i przywiozła dodatki: kapusta z grzybami oraz  marynowane buraczki z  papryką od Mamy, marynowane gruszki od Teściowej, kasza gryczana, niepalona, od Siostry i  borówki... ze sklepu. Sama gęś najlepiej według mnie smakuje natarta solą, pieprzem, czosnkiem i majerankiem i  nadziana cząstkami jabłek oraz  gruszek, a potem   długo pieczona  w niskiej temperaturze (150 - 160 stopni). Jabłka i gruszki sprawiają, że  gęś nabiera wspaniałego smaku  i zachowuje kształt oraz nie wysycha. Owoców nie trzeba  potem jeść, ale można podać takie owocowe puree w osobnej miseczce. Danie  wystarczy dla 6 - 8  głodnych osób. 
Trudno taką upieczoną gęś  pokroić i ładnie podać, wjechała więc na stół  najpierw w całej okazałości -  po to, by później powrócić do kuchni dać się pokroić na spore porcje... 
Składniki:

  • 1 gęś (mrożona, "eine  junge,  polnische Gans")
  • 3 jabłka
  • 1 gruszka
  • 2 ząbki czosnku
  • majeranek
  • sól, pieprz
Gęś rozmrażałam  przez całą noc w temperaturze pokojowej, potem odcięłam kuper, usunęłam płaty tłuszczu ze środka, natarłam tuszkę solą,  pieprzem, roztartym czosnkiem oraz  majerankiem i zostawiłam w spokoju na kilka godzin. Potem nadziałam gęś cząstkami owoców ze skórką, spięłam otwór wykałaczkami i umieściłam w brytfannie z rusztem. Na spód wlałam 2 szklanki wody i  piekłam ptaka około 3 godzin  (ale warto piec nawet dłużej i po wyjęciu z pieca odstawić na 20 minut, by soki w mięsie  się ustabilizowały). Pamiętałam jeszcze,  by  często podlewać tuszkę sosem z dna brytfanny albo spryskiwać   wodą i owinęłam skrzydła folią aluminiową, by nie przypiekły się zanadto. Stopień zrumienienia gęsi można kontrolować - ja pod koniec pieczenia podniosłam temperaturę pieca do 200 stopni.  Tylko tyle. Żadna filozofia.

Przypominają mi się przy okazji  wspomnienia i powieści Joanny Chmielewskiej, która pisała, że w czasach powszechnych "niedoborów i braków w  zaopatrzeniu" zdarzało jej się przyrządzać gęś dla rodziny nawet bez żadnej okazji, bo tylko taki drób udawało się wówczas kupić bez kolejki. Kiedy indziej zaś (to chyba Lesio?) autorka pisała, że upiekli ze znajomymi całkiem niejadalną gęś, którą  nabyli  poza sezonem od osłupiałej gospodyni...  Takiej gęsi ani pieczenie, ani duszenie nie pomaga - wszak najlepsza gęsina  na świętego Marcina! Zatem: sezon na gęsinę uważam za rozpoczęty :)

Kaszę do gęsi  podsmażyłam na oleju i zalałam bulionem,  a konkretnie sosem z gęsiny oraz  wrzącą wodą, i gotowałam na niewielkim ogniu do miękkości. Pycha. Mama powiedziała, że i gęsi do takiej kaszy nie trzeba. To prawda, ale wielbiciele gęsiny górą!

Na deser były bardzo proste rogaliki  z różą od Basi. Dzięki Basiu! Przepisy na błyskawiczne ciasto krucho-drożdżowe podawałam tu i tu. Tym razem  ciasto podzieliłam na kilka części, każdą część rozwałkowałam w kształcie koła, przekroiłam  na 8 trójkątów, posmarowałam konfiturą z płatków róży, zwinęłam rogaliki, posmarowałam je rozmąconym żółtkiem, posypałam płatkami migdałów, ułożyłam na papierze do pieczenia i piekłam w temperaturze 180 stopni przez 25 minut.  Potem oprószyłam jeszcze rogaliki - dla smaku i urody - cukrem pudrem i podałam z herbatą. Z reszty ciasta   wykonałam struclę z jabłkami i orzechami.* Ot tak sobie, w ostatniej chwili... Ech! Żebym ja z równą przyjemnością  i od niechcenia lubiła sprzątać, pisać albo wykonywać te wszystkie czynności, których wykonywać nie lubię, byłabym "prawdziwym bohaterem w swoim domu", jak głosi  pewien slogan reklamowy;)

To ciasto nie doczekało się zdjęcia, ale rozwałkowałam je na cienki prostokąt, równomiernie ułożyłam na nim skrawki masła, złożyłam jak kopertę i rozwałkowałam ponownie. Zapewne warto ciasto nieco schłodzić, kilkakrotnie wałkować etc. , ale ja przecież chciałam upiec struclę błyskawiczną. I upiekłam!

Pozdrawiam Was!


2011-11-05

Risotto ze smardzami


Tak naprawdę to dzisiejsze risotto było również z borowikami, ale "risotto ze smardzami" - jak to brzmi! Trzeba jednak uważać, by nie dodać do potrawy zbyt wiele borowików, bo mogą zagłuszyć smak delikatnych smardzów. Prawdę mówiąc - im więcej smardzów, tym lepiej, tylko cena nieco odstrasza...
Zawsze chciałam spróbować, jak smakują te grzyby o przedziwnym wyglądzie i gdzieś tam ich próbowałam, ale od kiedy Filip zrobił tartę ze smardzami - oszalałam! Mam je teraz w zamrażarce i używam roztropnie, by się nie znudziły. Ale - czy wiecie, jak dobrze smakuje zwykła gotowana ryba (na przykład raja), podana ze  smardzami w śmietanie? Poezja! No i risotto - palce lizać! 

Ponieważ nie zawsze mam w domu bulion (właściwie rzadko się tak zdarza), podsmażony ryż z  grzybami zalewam wrzącą wodą i dodaję bouquet garni, czyli gałązki tymianku, pietruszki, koperku oraz  świeże  liście laurowe, związane nitką albo gałązką pietruszki. Wolę to niż gotowe buliony. Ponadto - to taki mały protest przeciwko kuchni  restauracyjnej, która jest zbyt wyrazista w smaku od dodatku intensywnych bulionów i  tłusta od nadmiaru masła. Domowe risotto powinno być po prostu intensywnie grzybowe. I tyle. Koniecznie z lampką wina - w końcu i tak otworzyliśmy butelkę na początku gotowania :)

Składniki:

  • 1 cebula
  • 1 ząbek czosnku
  • 1 łyżka oleju
  •  1 łyżka masła*
  • 200 g ryżu do risotto (np. arborio)
  • 250 g mrożonych smardzów i borowików
  • 100 ml białego wina
  • po kilka gałązek świeżego tymianku, natki pietruszki i koperku**
  • świeży liść laurowy albo dwa - zależy od wielkości
  • ok. 750 g bulionu jarzynowego albo wrzątku
  • 20 g parmezanu
  • świeżo zmielony pieprz
  • ew. szczypta soli
Siekam cebulę i czosnek, podsmażam na  oleju, aż się zeszklą. Wtedy dodaję ryż i smażę  przez kilka minut, następnie wlewam wino i gotuję kolejnych kilka minut, dopóki  ryż nie wchłonie całego płynu. Dodaję borowiki pokrojone w plastry i smardze przekrojone na pół (używam mrożonych grzybów, kupionych w MAKRO) oraz zioła. Podgrzewam, wlewając stopniowo bulion lub wodę. Za każdym razem czekam, aż poprzednio dodana porcja płynu zostanie przez ryż wchłonięta. Nie zapominam o mieszaniu risotta drewnianą łyżką! Na końcu usuwam gałązki ziół i dodaję starty parmezan oraz masło. Znawcy (czytaj: kucharze) twierdzą, że risotto powinno być dość rzadkie i kremowe. Moje takie było, ale do zdjęcia odrobinę odcedziłam płyn. Jamie Oliver skropiłby jeszcze takie risotto oliwą extra vergine i obficie doprawił danie pieprzem na talerzu. Ja robię tak samo ;)
Polecam!

* 1 łyżkę masła dodaję do ugotowanego risotta, ale tylko wtedy, kiedy się nie odchudzam - podnosi smak  i wpływa na konsystencję
** jeśli mamy domowy bulion - możemy pominąć  dodatek ziół



2011-11-02

Z lekką nutą dekadencji, czyli śledź w oleju

Śledzie w oleju to moja tęsknota ostatnich dni. Nawet przygotowała je dla nas Ania, ale... tyle było innych smakołyków do spróbowania, że wcale się nimi nie najadłam. Wiem, wiem -  śledzie nie są po to, by się nimi  n a j e ś ć, wszak to przekąska albo zakąska do mocno schłodzonej wódki, ale czułam prawdziwy  niedosyt.

 Przy okazji -  zastanawiam się, czy dawny styl biesiadowania nie odchodzi powoli w niepamięć i zamiast śledzia z wódeczką nie wolimy czasem dipów, past, tart i  sałat wszelakich,  popijanych dobrym winem? Może śledzie i tatar zginą   razem z odchodzącą tradycją  imienin cioci? Trochę szkoda, prawda? Kiedyś - dobry śledzik, zagryziony kawałkiem pysznego razowca,  popijany zmrożoną, oleistą w konsystencji  wódką wyborową  to było prawdziwe przeżycie i dowód  kunsztu  kulinarnego,  jak piszą znawcy tematu! Sama się  niegdyś zdziwiłam, że śledź bywał  zakąską, którą podawano nawet na  eleganckich przyjęciach, nie tylko w męskim towarzystwie,  w podrzędnych knajpach albo w barach pod socjalizmem, jak to określa moja koleżanka... Dziś stał się właściwie tylko daniem wigilijnym, a i to często pogardzanym.

 Moi młodsi znajomi  nie są w stanie wziąć do ust nie tylko śledzia, ale i tatara, na widok galarety z nóżek (o flakach nie wspomnę) niemal dostają spazmów, a wódkę piją tylko w landrynkowych koktajlach. Za to zupełnie nie przeszkadzają im różne świństwa z mikrofali albo domowe resztki pożerane z plastikowych pudełek, zwanych w  kręgach korporacyjnych lunch boxami. Za szarlotkę - podgrzaną w mikrofali, a jakże, podaną  z bitą śmietaną w sprayu (!) -  mogą oddać życie a przynajmniej zdrowie. O  tempora, o mores... 

No dobrze, nie będę się nakręcać, bo i po co. Powtórzę tylko, że umiejętność docenienia dobrego jedzenia -  tak jak i dobrego alkoholu - to przywilej wieku ;)  Zanim zamkną nas w mniej lub bardziej ekskluzywnych domach starców (vide: Nowy wspaniały świat Huxleya lub Seksmisja) i zaczną karmić zmodyfikowaną soją**, zorganizujmy sobie dekadenckie party ze śledzikiem i wódką, a co! 

Oto mój    dekadencki śledź w oleju:

Składniki:
  • 400 g wymoczonych matjasów albo 2 tacki śledzi, np. firmy Lisner
  • ok. 200 ml oleju ( po 100 ml rzepakowego i lnianego z pierwszego tłoczenia*)
  • ocet winny lub spirytusowy (będzie bardziej dekadencko)
  • 2 liście laurowe
  • świeżo zmielony pieprz
  • tymianek
  • 4 cebule
  • 2 słoiki po 400 g
Przygotowuję dwa  słoiki typu weck lub twist i dwa rodzaje oleju. Śledzie moczę przez kilka godzin, a te z tacki tylko płuczę, kilkakrotnie zmieniając wodę. Kroję cebule w kostkę, śledzie zaś w kawałki i solidnie skrapiam je octem, następnie układam składniki  warstwami w słoikach. Dodaję liście laurowe, pieprz i gałązki tymianku. Śledzie z jednego słoika dokładnie zalewam olejem lnianym, te z drugiego - olejem rzepakowym, usuwam powietrze i zamykam słoje na kilka lub kilkanaście godzin***. Podaję z kromką pysznego razowca. Wielbicielom można ugotować do śledzi ziemniaki w mundurkach albo usmażyć placki ziemniaczane i podać jak bliny - ze śmietaną. Zmrożona wódka - obowiązkowa ;)

* Dodam jeszcze, że olej lniany tłoczony na zimno ma żółty kolor, wyczuwalną goryczkę w smaku i jest niezwykle, wręcz obrzydliwie, zdrowy -  jak twierdzą naukowcy  i specjaliści od żywienia. Dekadenci mogą go sobie tym razem  darować...
** Co mam nadzieję szybko nie nastąpi...
*** To śledzie do szybkiej "konsumpcji", jak  się w PRL-u mawiało, nie wymagają długiego dojrzewania w lodówce :)


2011-10-29

Hymn na cześć pieczonych warzyw. Domowy ajvar

Znowu pieczone warzywa! Tak, to prawda - mogłabym pisać pieśni pochwalne na cześć pieczonych warzyw! Czasami bywam wegetarianką - tak okazjonalnie, kiedy mam dość mięsa i myślę z przyjemnością o warzywach strączkowych, intensywnych w smaku przecieranych zupach albo pastach. W takich chwilach blacha upieczonych papryk, bakłażanów, cukinii i cebul to pomysł na kilka dań. 

Przede wszystkim - po obraniu papryk ze skórki, skropieniu warzyw octem balsamicznym i  oliwą   możemy cieszyć podniebienie szybką i  pyszną sałatką, patrz: zdjęcie powyżej. Po dodaniu kaszy kuskus sałatka staje się  pełnym  daniem :) Pozostałe warzywa miksujemy i otrzymujemy doskonałe smarowidło do chleba, taki domowy, autorski, ajvar,  w Bułgarii zwany ljutenicą. Zamiast sałatki albo pasty możemy sobie przygotować zupę -  do zmiksowanych warzyw   dodajemy wywar  albo bulion i po chwili zajadamy pyszny krem z  warzyw, który można ozdobić paseczkami pieczonych warzyw, posypać bazylią, skropić oliwą extra vergine, doprawić świeżo zmielonym pieprzem i solą. Voilà! 
Składniki:
  • 4 papryki
  • 1 bakłażan
  • 1 cukinia ( można pominąć, ale ja lubię)
  • 2 cebule
  • 2 podłużne mięsiste pomidory
  • 1 główka czosnku 
  • papryczka chili albo czuszka
  • gałązka rozmarynu
  • ocet balsamiczny do smaku
  • 1 łyżka oleju
  • sól, pieprz
Warzywa kroję na plastry,  połówki albo ćwiartki, zależnie od wielkości, główkę czosnku w łupinach przekrawam na pół, układam wszystko na papierze do pieczenia, skrapiam olejem i opiekam w nagrzanym piekarniku (220 stopni) pod grillem około  30 minut. Następnie obieram papryki ze skórki, ząbki czosnku wyciskam z łupin i miksuję wszystkie warzywa na gładką pastę. Doprawiam solą, pieprzem, octem, czasami jakimiś ziołami - bazylia, czubrica -  i odparowuję w garnku nadmiar płynu. Jeśli lubicie w takim przecierze więcej pomidorów, radzę udusić i odparować je osobno, a potem połączyć z pozostałymi warzywami. Gorącą pastę przekładam do wyparzonego słoika, zalewam oliwą i przechowuję w lodówce. Pyszna z pieczywem i serem. Większe ilości pasty warto przełożyć do niewielkich słoików, zamknąć je szczelnie i odwrócić do góry dnem. Nie wymagają pasteryzacji. Przepis na oryginalną bułgarską ljutenicę podaje Beata z Lawendowego Domu. Polecam!

2011-10-23

Domowy twaróg z maślanki

Domowy twarożek to odpowiedź na potrzebę jedzenia produktów naturalnych i dietetycznych. Zdaję sobie sprawę z tego, że to idea nie do końca spełniona, bo maślanka  ze sklepu jest produktem przetworzonym, zawiera oprócz mleka i bakterii zapewne mleko w proszku, ale podoba mi się w tym przepisie łatwość wykonania - takie wieczorne czary-mary: maślankę wystarczy podgrzać, ostudzić, wylać na sitko i zostawić na noc. Rano na śniadanie zajadamy delikatny, wilgotny, lekko kwaśny twarożek. I chudy, oczywiście ;)
Prawdziwy twarożek z wiejskiego mleka byłby zapewne jeszcze lepszy, ale  tłusty i bardziej kaloryczny, wobec tego przepis  ten odkładamy na zaś. Póki co - serek maślankowy wybornie smakuje z rzodkiewką, śmietaną, ze szczypiorkiem i odrobiną soli, w towarzystwie kromki chleba z ziarnami. Przepis ten widziałam w kilku miejscach w internecie, ale wart jest popularyzacji.  Zapraszam.

Składniki:
  • 1 i 1/2litra maślanki
  • ew. 1 łyżka tłustej śmietany (tylko dla niedbających o dietę -  podstawowy przepis tego nie przewiduje...)
Maślankę należy wlać do garnka i podgrzewać na niewielkim ogniu do 70 stopni, czyli do chwili, aż zacznie się rozwarstwiać -  to znaczy, że  serek (skrzep) będzie się oddzielał   od serwatki. Nie wolno w tym czasie zagotować maślanki, bo ser może okazać się zbyt suchy. Teraz trzeba wyłączyć gaz i zostawić maślankę w garnku przykrytym pokrywką, aż ostygnie do temperatury pokojowej, a po ostygnięciu wylać serek na sitko wyłożone gazą i odczekać kilka godzin, aż serwatka odcieknie. Rano wyjmiemy z sitka około 300 gramów twarogu. Wystarczy na śniadanie dla 2- 3 osób ;)



2011-10-15

Pora pieczonych warzyw. Bakłażan z dipem jogurtowym i pestkami granatu


Bakłażany  lśnią na stoiskach mojego bazarku, papryka aż się prosi, by ją kupić i upiec... Coś mi się stało i nerwowo piekę całe blachy  warzyw, by w pełni wykorzystać sezon. Nie mam  wprawdzie pojęcia, skąd pochodzą te dorodne bakłażany i subtelne cukinie, ale co tam -  sezon trwa! 
Mogłabym tej jesieni  jeść głównie przecierane zupy z upieczonych papryk, bakłażanów i cukinii, a karmelizowaną cebulę zajadać jako drugie danie; na śniadanie zaś najlepiej mi smakuje  domowy ajvar (czyli te same warzywa upieczone, zmiksowane, przetarte i odparowane), ale... dania te nie wiedzieć czemu jakoś mało odchudzają ;)

 Dodam więc do mej diety trochę zwierzęcego białka -  może pomoże mi dbać  o linię, bo plan mam ambitny: chcę jeść smacznie i chudnąć. Ha! 
To taka mała prowokacja wobec stanowiska dietetyków, którzy mdleją na samo brzmienie słów: gluten, masło, cukier czy wieprzowina. Polecają zaś napchane antybiotykami kurczaki oraz indyki. Też Was to złości? Protest się we mnie rodzi, ale z pokorą przyznaję, że moje  dotychczasowe menu nie sprzyjało odchudzaniu ;) 
Na lunch przygotowałam więc pieczone połówki bakłażanów, które piekły się obok innych warzyw, a podałam je z dipem jogurtowo-czosnkowym i pestkami granatu. Pyszne danie z dodatkiem świeżej mięty przeniosło mnie gdzieś  hen hen  aż w arabskie kraje... Albo do Izraela. O rany, jak tęsknię! Polecam.

Składniki:
  • 1 spory bakłażan (1/2 sztuki na  porcję)
  • odrobina oliwy do posmarowania 
  • kilka łyżek odchudzonego jogurtu naturalnego
  • ząbek czosnku
  • sól, świeżo zmielony pieprz
  • pestki granatu
  • mięta
Piekarnik nagrzewamy do temperatury 220 stopni. Bakłażana przecinamy na pół, nacinamy delikatnie wewnątrz w równą  kratkę - tak, by nie przeciąć skórki. Smarujemy z wierzchu oliwą (oszczędnie), posypujemy solą i pieczemy pod grillem koło 30 minut. Po wyjęciu z piekarnika studzimy i polewamy dipem z jogurtu doprawionego roztartym czosnkiem, pieprzem  i solą. Posypujemy pestkami granatu i listkami mięty. Zajadamy bez wyrzutów sumienia... choć warto jeszcze skropić gotowe danie oliwą extra vergine - dla smaku i zdrowia :)
Pozdrawiam Was serdecznie!

2011-09-13

Czerwień papryki i bułgarska sałatka

W sierpniu i we wrześniu przygotowuję prostą bułgarską sałatkę z opiekanej  papryki. Kolor energetyzujący (uwielbiam!),  a czosnek zabija bakterie (wiadomość dla  walczących z długim przeziębieniem). Wrzesień zaczął się u mnie katarem i - póki co - nic się nie zmieniło. Zdążyłam w tym czasie pojechać na kilka dni do Lwowa i na Huculszczyznę, pójść na krótki spacer w góry, potem postać kilka godzin na granicy, wrócić  do pracy po kilkunastu godzinach podróży,  a choróbsko nadal  trzyma! Zacznę chyba pożerać czosnek w ilościach hurtowych!

 Ale sałatkę polecam również wszystkim zdrowym - dla jej cudownego smaku i koloru. Warto mieć jednak w domu dobrą oliwę z pierwszego tłoczenia, bo w tak prostych przepisach smak składników odgrywa kluczową rolę. Papryka powinna być mięsista, niekoniecznie bułgarska, bo takiej u nas prawie nie ma, może być duża czerwona   albo pomidorowa. Bułgarzy opiekają swoje papryki w całości i podają polane oliwą oraz skropione octem. Nie bawią się w przygotowywanie sosów, bo i po co - i tak jest pysznie. 
 Można upiec kilka kilogramów papryki, z części zrobić peperonatę, leczo i sałatkę albo samą sałatkę i resztę zamknąć w słoikach.  Albo przygotować niewielką porcję - jak ja.


Składniki:
  • 5 czerwonych papryk
  • oliwa extra vergine
  • 1- 2 ząbki czosnku
  • ocet winny
  • sól, świeżo zmielony pieprz
Papryki należy przekroić na pół i usunąć gniazda nasienne, następnie ułożyć je na blasze wyłożonej pergaminem i opiec pod grillem w temperaturze 220 stopni przez 20 - 25 minut, aż się porządnie przypieką. Potem trzeba zdjąć je z blachy, umieścić w torbie foliowej i poczekać, aż ostygną. Następnie zdjąć skórkę, pokroić w grube paski, ułożyć na talerzu, posypać pokrojonym czosnkiem, polać oliwą, skropić octem, doprawić solą i pieprzem.  Schłodzić przed podaniem. Zagryźć pietruszką dla zabicia smaku czosnku. Albo niczym się nie przejmować i już. 
Można jeszcze sałatkę posypać bazylią albo tymiankiem, a ocet winny zastąpić octem balsamicznym i  -  jesteśmy na wakacjach, a katar mamy w nosie. Nadal.

2011-09-03

Czekoladowe ciasto truflowe


Czy torty muszą być wysokie? A w ogóle -  czy muszą być pracochłonne? I czy muszą być piękne? No dobrze: piękne być powinny, choć niektórzy twierdzą, że ważniejszy jest smak... Tym razem zapraszam jednak  na  coś prostszego -  czekoladowe ciasto truflowe, inspirowane przepisem   Michela Rouxa, od którego  zaczerpnęłam pomysł na krem (taki czekoladowo-śmietanowy mus, przypominający ganache). Ciasto mistrza prezentuje się pięknie: jest równe i gładkie jak blat stołu... Moje to amatorskie ciasto domowe, ale - zapewniam -  niezwykle smaczne! Bardzo czekoladowe i łatwe do upieczenia. Pyszne ze świeżymi owocami, które równoważą ciężki smak czekoladowej masy. Biszkopt znów upiekłam według sprawdzonego przepisu, ale zmniejszyłam proporcje, by uzyskać niewysoki spód.

Składniki:

/Biszkopt kakaowy/
  • 3 średnie jaja
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/4 szklanki mąki
  • 1/4 szklanki kakao

 Dno tortownicy wyłożyłam papierem do pieczenia i zapięłam obręcz - tak żeby nadmiar papieru pozostał na zewnątrz. (Boków tortu nie należy smarować tłuszczem, bo nie dodajemy proszku do pieczenia! ). Następnie nastawiłam piekarnik na 170 stopni i zajęłam się ciastem. Połączyłam mąkę i kakao i  przesiałam  dwukrotnie. Oddzieliłam białka od żółtek i ubijałam białka w mikserze około 2 minut, potem powoli dodawałam cukier, następnie po jednym żółtku, cały czas ubijając masę. Do ubitej masy dodałam mąkę w trzech porcjach i każdą porcję wymieszałam z masą jajeczną za pomocą szpatułki. Ciasto wlałam do tortownicy i piekłam około 20 minut - do suchego patyczka. Gorące ciasto energicznie upuściłam na  blat  i pozwoliłam mu ostygnąć.


Krem:
  • 300 g gorzkiej czekolady (70 % )
  • 300 g śmietany kremówki
  • 2 - 3  łyżki cukru pudru
  • 2 łyżki koniaku lub wiśniówki
Kiedy biszkopt się piekł i studził, roztopiłam pokruszoną czekoladę w misce, którą ustawiłam na garnku z gorącą wodą. Czekolady nie mieszałam, by mogła roztapiać się powoli na płynną masę. Wymieszałam ją szpatułką dopiero po rozpuszczeniu i odstawiłam do ostygnięcia, ale pilnowałam, by nie ostygła poniżej 25 stopni.   Ubiłam śmietanę kremówkę z cukrem waniliowym  i połączyłam ją z czekoladą,  którą dodałam do śmietany  w dwóch porcjach. Masę delikatnie, ale dokładnie wymieszałam, wlewając koniak do smaku.

Ostudzony biszkopt  odwróciłam, usunęłam papier i ułożyłam  ciasto na talerzu. Pokropiłam je koniakiem, potem założyłam obręcz od tortownicy i nałożyłam czekoladowy mus równą warstwą. Wygładziłam również boki ciasta i wstawiłam je do lodówki na kilka godzin. Przed podaniem posypałam ciasto kakao i ozdobiłam owocami. Smakowało! Jeszcze lepsze jest następnego dnia, kiedy ładnie stężeje. Wtedy też lepiej się kroi i piękniej wygląda, ale ja  - jak zwykle - piekłam ciasto w ostatniej chwili. Na imieniny Siostry :)



2011-08-24

Z tęsknoty za Tel Awiwem. Hummus

 Zatęskniłam za Tel Awiwem tak bardzo, że na fali wspomnień przygotowałam hummus, falafle/falafele? i upiekłam pity. Nie pomogło. Musiałam jeszcze posłuchać muzyki i obejrzeć zdjęcia. Najbardziej mi brak ciągnących się kilometrami plaż Tel Awiwu:

 Plaż, które zimą były dość puste, bo woda o temperaturze 21 stopni okazuje się dla Izraelczyków za zimna... Brak mi też  architektury miasta (Bauhaus!), jego knajpek i ludzi. A ludzi można spotkać tam naprawdę różnych. Żadne slogany nie oddadzą tego  klimatu różnorodności, rozmów po polsku, rosyjsku, angielsku. I gardłowej  hebrajszczyzny wspieranej silną gestykulacją. Tu   możecie przeczytać więcej o samym mieście.
Kiedy zaczęła się izraelska zima, morze wyglądało tak:

Spotkanie z miastem zaczęłam zaczęłam jednak w pogodny dzień od spaceru nad morzem, potem był hummus w Jaffie. Starożytna Jaffa jest już dziś niemal  częścią młodego Tel Awiwu i  to do niej chodzi się lub jeździ na hummus czy  falafel do arabskich knajpek. Odnowiona najstarsza część Jaffy pełna jest takich zakamarków:

 Na hummus jeździ się jednak do tej  zaniedbanej, ale za to bardziej autentycznej części miasta. Chciałam zrobić zdjęcie knajpki, w której jadłyśmy pyszny hummus, ale Liora powiedziała: " zostaw, jeszcze niejedno takie miejsce przed Tobą..." Wiedziała, o czym mówi, ale hummus podany z duszonymi pieczarkami w oliwie pozostanie w mojej pamięci. Pyszny był - zimna pasta i ciepłe pieczarki w oliwie to zaskakująco dobre połączenie!
Potem jadałyśmy hummus codziennie, a może nawet i dwa razy dziennie - począwszy od śniadania (bo hummus podaje się w Izraelu na śniadanie, więc był i na naszym szwedzkim stole w hotelu), po kolację w oazie na pustyni. Nic dziwnego, że po tygodniu miałam dość! Liora mówiła: "dajcie spokój - to przecież fast food". Miała nadzieję, że damy się wyciągnąć na sushi albo do jakiejś włoskiej czy francuskiej restauracji. Wybierałyśmy kuchnię wschodnią i śródziemnomorską. Sushi mamy w Warszawie...

Basia pisała, że ciecierzycę na  hummus należy moczyć w wodzie z dodatkiem sody, sodę dodaje się też do gotowania, by przyspieszyć sam proces gotowania i zmiękczyć ziarna cieciorki. Zaopatrzyłam się w arabskim sklepiku w produkty i ugotowałam. Oto mój hummus:

Składniki:
  • 1 szklanka suchej ciecierzycy
  • 2 łyżki sody
  • 1/2 szklanki pasty tahini
  • sok z 1 cytryny
  • 1-2 ząbki czosnku
  • 1/2 łyżeczki kuminu
  • sól
  • oliwa

 Cieciorkę wypłukałam kilkakrotnie i namoczyłam -  jak fasolę -  w misce z dużą ilością wody i 1 łyżką sody. Po 12 godzinach nadawała się już do gotowania. Wypłukałam ją ponownie, dodałam kolejną łyżkę sody  i gotowałam ciecierzycę do miękkości  - około 1,5 godziny. Po ugotowaniu odcedziłam, ale zachowałam wodę i zmiksowałam na puree, dodając trochę płynu (myślę, że  łatwiej byłoby użyć elektrycznej maszynki do mielenia...) Dodałam pastę tahini (Izraelczycy mówią: thina), sok z cytryny, rozgnieciony czosnek, znów trochę płynu od gotowania i przyprawy - i miksowałam aż  do uzyskania gładkiej i aksamitnej masy. Małka Kafka z restauracji Tel-Aviv twierdzi, że są dwie szkoły przygotowywania hummusu - na  mniej lub  bardzie aksamitną pastę. Ja wolę tę drugą... Podałam hummus z pyszną oliwą z pierwszego tłoczenia i z papryką, którą kupiłam na bazarze Karmel w dzielnicy jemeńskiej Tel Awiwu.  Trudno zapomnieć te widoki:


Hummus jedliśmy z domową pittą, bo tych gotowych naprawdę szczerze nie lubię. A pitty piekłam z tego podstawowego przepisu. Polecam!

Składniki:
  • 3 szklanki mąki
  • 1 szklanka wody
  • 1,5 g drożdży
  • 1 łyżeczka soli
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • 2 łyżki oliwy
Mąkę przesiałam z solą. Drożdże rozpuściłam w wodzie, wymieszałam z cukrem, odrobiną mąki i odstawiłam na 15 minut. Do wyrośniętego zaczynu dodałam mąkę, wodę i oliwę i wyrabiałam ciasto w mikserze przez 5 minut albo trochę dłużej. Powinno być miękkie i elastyczne. Następnie  oprószyłam je mąką, przykryłam folią i odstawiłam  do wyrośnięcia w ciepłym miejscu do podwojenia objętości (około 1 godziny). Po wyrośnięciu  wyłożyłam  ciasto na stolnicę, ponownie krótko wyrobiłam, by pozbyć się nadmiaru powietrza i  podzieliłam na 8 równych części.  Każdą kulkę ciasta rozwałkowałam na okrągłe placki o średnicy ok. 15 cm i grubości ok. 5 -8  mm. Ułożyłam na posypanej mąką stolnicy,  przykryłam i pozostawiłam do wyrośnięcia na 20 minut. W międzyczasie nagrzałam piekarnik razem z blaszką do 230 st. C. Ułożyłam wyrośnięte chlebki na blasze i piekłam, aż napuchły - trwało to około 8 minut. Pity nie muszą się zarumienić, ale są ładniejsze i mnie takie bardziej smakują. Było pysznie, lecz tęsknota nie minęła...


Jeśli chcecie poczytać, co pisze prof. Hartman o Izraelu (warto!), zajrzyjcie tu:


2011-08-17

Bałtyk w różnych odsłonach i turbot z patelni

Miały być Mazury albo dzika Suwalszczyzna, ale nie mieliśmy szczęścia... Uciekliśmy w popłochu na Hel i tam mogliśmy jak co roku podziwiać Bałtyk w  rożnych odsłonach i godzinami spacerować po najpiękniejszych plażach na świecie. Naprawdę tak myślę! A przy odrobinie wysiłku udawało się nam  uniknąć tłumów, plastiku i hałasujących dzieciaków (tak, wiem, że dzieci są przyszłością narodu, ale cudze potomstwo  dało nam w tym roku w kość, a permisywni lub zmęczeni rodzice to chyba jakiś ogólnopolski problem; jeśli do wychowania dołączą się jeszcze dziadkowie, dla których ukochane wnuczę plujące do talerza albo grzebiące w śmietniku to istny cud i sama radość - to wiecie, o czym piszę...) Pogoda na szczęście nie zawsze dopisywała, więc plaże dostępne były tylko dla wytrwałych.
 Godzinami siedzieliśmy w koszu plażowym albo spacerowaliśmy, mocząc nogi w wodzie i  obserwując szybko przemieszczające się chmury. I cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy mocno wiało, a fale  załamywały się jedna po drugiej:
 Nawet molo w Juracie nie było przy tak zmiennej pogodzie przeludnione:
Po raz kolejny przekonaliśmy się jednak, że Jastarnia ani Jurata to nie Sopot i poza zawsze przeludnioną Werandą nie ma gdzie się napić porządnej kawy ani zjeść dobrej  ryby. Ale... wycieczka rowerowa do Kuźnicy zakończyła się kulinarnym sukcesem: ryby marynowane były wprawdzie takie sobie, za to turbot... turbot był doskonały! Bardziej  soczysty od flądry, usmażony na świeżym tłuszczu i  podany z masłem czosnkowo-koperkowym wart był wysiłku, czyli jazdy na rozklekotanym rowerze z wypożyczalni...
 Turbot to w ogóle ryba magiczna (patrz: powieść "Turbot" Guntera Grassa) i trudno dostępna (okres ochronny od czerwca do końca lipca); ponadto - zbyt duża i droga, by mogła cieszyć się powodzeniem w smażalniach. Przyznam, że mimo to zawsze mam na niego ochotę, bo  lubię turbota najbardziej  ze wszystkich bałtyckich ryb i szczerze Wam  polecam, nie tylko tego ze  smażalni z widokiem na Zatokę i surferów:
Miłego lata! A propos: lubicie Bałtyk?