Postanowiłam dziś usmażyć pączki, bo i tak należało uczynić zadość tradycji i zjeść kilka pączków bądź faworków z cukierni, a tego, zwłaszcza dziś, nie chciałam. Nie w tłusty czwartek - wtedy pączki są przecież najgorsze! Wybrałam zatem przepis znaleziony przez Basię i Micha i postanowiłam (po cichu...) dołączyć do zabawy. Ale... internet odmówił posłuszeństwa na kilka godzin i zdana byłam na przepisy z książek kucharskich albo z głowy. Przyglądająca się mojej krzątaninie Mama ratowała mnie jakimiś zapamiętanymi z kulinarnego programu uwagami, ale ja spokojnie, na pełnym luzie, stworzyłam sobie przepis własny (w końcu to tylko pączki!) - i pogadując - od niechcenia ubijałam żółtka, wyrabiałam ciasto, mieszałam powidła i smażyłam pączki, nie przejmując się, że nie wszystkie mają tę samą wielkość, bo nagle zachciało mi się usmażyć kilka nieco mniejszych...
Uzyskałam w ten sposób 25 sztuk lekkich jak mgła, puszystych pączków, nadzianych pysznymi domowymi powidłami śliwkowymi od Mamy. W sam raz dla Rodziny - do zjedzenia na miejscu i na wynos oraz dla Męża, który dzisiejszy obiad zaczął właśnie od pożarcia 4 sztuk. Właściwie to Mu powinno wystarczyć, ale nic z tego - pyta, czy może zjeść kolejnego... No cóż - On l u b i pączki, a ja...
A ja skonstatowałam, że najlepsze w świeżych pączkach są... domowe powidła oraz że... aby odzyskać smak domowych pączków (takich b a b c i n y c h, od tej przysłowiowej babci, naturalnie) musiałabym usmażyć wielkie, twarde i ciężkie gnioty - tak pyszne dla mnie kiedyś - a to nie wchodzi w rachubę, nie honor! Tak więc w tym wypadku smak dzieciństwa uważam za niemożliwy do odzyskania. (Kiedyś usmażyłam z kuzynką pączki jeszcze delikatniejsze i bardzo byłam ich doskonałością zawiedziona. Miały być przecież d o m o w e).
Jakież było potem ( po odzyskaniu nie tyle smaku, ile kontaktu ze światem - za sprawą internetu) moje zdziwienie, kiedy okazało się, że odtworzyłam przepis niemal identyczny jak ten, który zaproponowała Olcik w ramach Weekendowej Cukierni. Kiedy się spokojnie nad wszystkim zastanowiłam, uznałam, że to przepis klasyczny i widziałam go zapewne w wielu miejscach., stąd pamiętam... Co więcej - jest to właściwie przepis Marii Disslowej, zaproponowany przez Basię i Micha... Podaję więc go z moimi zmianami i uwagami. Nawet obwódkę zrobiłam, choć nie lubię. Ale skoro ma dowodzić doskonałości pączka - to proszę bardzo... Dołączam więc z radością, choć w nie do końca zamierzony sposób, do Weekendowej Cukierni Polki*, prowadzonej tym razem przez Olcik:) oraz do zabawy Buruuberii i Micha z Aromatycznego :)
*Polko, Olcik - miałam dołączyć dopiero przy makaronikach ;)
Pączki bardzo dobre
Przepis pochodzi z książki "W kuchni babci i wnuczki" wyd. Nowy Świat
Składniki:
- 1/2 kg przesianej mąki
- 5 dag drożdży (dałam jednak mniej - 3 dkg)
- 6 łyżek cukru (u mnie więcej - 8)
- szklanka mleka (ok. 250 ml)
- szczypta soli
- 5 żółtek (ja dałam 6)
- 5 łyżek masła
- otarta skórka z cytryny
- 1/2 kieliszka spirytusu lub kieliszek wódki ( u mnie likier pomarańczowy)
Do nadziewania pączków:
- konfitura z dzikiej róży /ja lubię powidła śliwkowe, poza tym: mam różę w cukrze o tak intensywnym smaku, że obawiałam się jej użyć, zmieszałam tylko odrobinę różanych płatków z częścią powideł)
Do smażenia:
- ok. 1/2 kg smalcu/ olej rzepakowy
1. Drożdże rozprowadzić z łyżką mąki i cukru ciepłym mlekiem.Poczekać, aż wyrosną.
2. Utrzeć żółtka z resztą cukru. / Ja je ubiłam na parze.
3. W miseczce połączyć mąkę z drożdżami, utartymi żółtkami, skórką z cytryny, szczyptą soli, spirytusem i wyrabiać. /Zrobił to za mnie robot.
4. Pod koniec wyrabiania, kiedy już ciasto jest doskonale wymieszane i lekko odstaje od łyżki lub dłoni, dolać stopione masło. Ciasto powinno być dość "wolne", czyli rzadkie, a także delikatne. Zostawić do wyrośnięcia.
5. Wyrośnięte ciasto rozwałkować lekko na grubość palca na wysypanej mąką stolnicy. Wycinać szklanką krążki, na środek nakładać konfiturę z róży. Można nakrywać takim samym krążkiem wyciętym z ciasta. Można też rozwałkować ciasto nieco grubiej i wycinać jeden krążek, który po nałożeniu konfitury różanej zlepiać palcami w jednym miejscu, tworząc jakby pakiecik.
6. Układać gotowe pączki na serwecie posypanej mąką. Pączki zlepiane z jednego krążka kłaść miejscem zlepienia w dół.
7. W dość obszernym naczyniu rozgrzać smalec /olej/. Powinien być dość gorący, ale nie palić pączków; sprawdzić można wrzucając kawałek ciasta, jeśli się lekko, niezbyt gwałtownie rumieni, temperatura jest odpowiednia. Smażyć po kilka pączków na umiarkowanym ogniu - nie gwałtownym, lecz i nie za lekkim, aby nie nasiąkały tłuszczem. Po jednej stronie smażyć pod przykryciem, a po drugiej, po przewróceniu pączków przy pomocy patyczka czy widelca, bez przykrycia, wtedy utworzy sie wokół pączka ładna, jaśniejsza obwódka.
8. Po usmażeniu na brązowo, wyjąć pączki, osączyć z tłuszczu ma bibule, posypać cukrem pudrem przez sitko lub polukrować.
A teraz - zjem sobie pączka lekkiego jak mgła i wypiję filiżankę herbaty z dodatkiem płatków róży. Niech zima trzyma, jest pięknie! Miłego, pełnego kalorii, wieczoru, kochani :)