To nie jest post dla wegetarian! Ostatniego dnia karnawału wcale nie jemy pączków, faworków ani tym bardziej bezglutenowych i bezjajecznych słodyczy wegańskich. Jemy mięso! Tak się złożyło, że dostaliśmy od Filipa trochę różnych mięs do wypróbowania, wśród nich słynny rib eye steak. - Z jakim sosem podać? - zapytałam - Z żadnym - zawyrokował Filip. - Wystarczy gruba sól i pieprz. To jest zbyt dobre! Jemy i delektujemy się smakiem - dodał.
Tak też zrobiliśmy. Usmażyłam stek, podałam do niego misę sałaty i było bosko! Rozumiem Amerykanów i ich zachwyty nad zgrillowanym kawałkiem mięsa, rozumiem, co to znaczy dobrze przerośnięty tłuszczem kawałek wołowiny. Wiem już, jak smakuje i wiem też, że podany dla kontrastu befsztyk z polędwicy wołowej to przy nim takie sobie mięsko...
Rib eye to stek z najlepszej części antrykotu, dobrze przerośnięty tłuszczem, z mięsa szkockiej rasy Aberdeen angus, hodowanej już w Polsce i dostępnej w polskich sklepach.
Składniki:
- stek rib eye (porcja tak wielka, że wystarcza dla dwóch osób)
- gruba sól morska
- świeżo zmielony pieprz
- masło klarowane albo olej*
Rozgrzałam mocno żeliwną patelnię, wlałam olej (podobno wolno używać w y ł ą c z n i e masła klarowanego) i smażyłam stek około 10 - 12 minut, po 5 - 6 minut z każdej strony, bo to była podwójna porcja i otrzymałam średnio krwisty, dobrze przyrumieniony z zewnątrz i bardzo soczysty stek o wspaniałym smaku. W trakcie smażenia posypałam mięso jedynie solą i pieprzem. Odłożyłam na kamień i pozwoliłam mu chwilę odpocząć, a podałam z misą zielonej sałaty i lampką czerwonego wina. Pycha! Teraz już można zacząć pościć ;)
*Wszyscy znawcy steków od siódmej boleści wykrzykują na forach o zakazie smażenia na oleju, o tym, że stek może być tylko z grilla, ale nie przeszkadza im to, że używają gotowych sosów z supermarketów i pośledniego mięsa. Strach się bać! I czytać.