- Najpierw Wilno czy Ryga? - Ryga! - decydujemy w Augustowie i jedziemy na Łotwę. Bez rezerwacji, za to z przewodnikami o mieście i netbookiem, by łatwiej było odszukać adresy hoteli. Postanowiliśmy tam spędzić dwa dni. I spędziliśmy. Warto było!
Ryga pociągała mnie od dawna, wiadomo - hanzeatyckie miasto i w ogóle - Inflanty, które Rzeczpospolita straciła w XVII wieku na rzecz Szwedów... Nie podejrzewałam jednak, że to tak piękne, bogate i tętniące życiem miasto, w którym turyści nie mają przewagi ( liczebnej i finansowej ) nad miejscowymi, więc nie odnosimy tego nieprzyjemnego wrażenia, że przebywamy w skansenie, a poubierani w ludowe stroje kelnerzy obsługują hordy turystów, przekrzykując brzmienie muzyki rozlegającej się zewsząd. Tak - Ryga to nie Tallin, na szczęście! Dlatego o Tallinie nie będę pisać. Nie napiszę też o Wilnie, bo tam naprawdę nikt nie woła... Dla mnie Wilno na zawsze już chyba pozostanie miastem wyobrażonym, obecnym w przestrzeni literackiej, a nie realnej.
Za to Ryga, ze względu na historię nieco kosmopolityczna, pachnie bryzą, choć leży nad rzeką Dźwiną (Daugava), a do morza od centrum jest kilka kilometrów. Miasto zachwyciło nas Starówką, secesyjną zabudową i bulwarami. Odpoczywaliśmy w cieniu drzew, podglądając życie ryżan (tak to brzmi!) i snując refleksje nad historią, językiem łotewskim, przestrzenią miejską. Zresztą - miasto, które swojemu burmistrzowi postawiło taki pomnik (stoi na nim wraz z żoną i ukochanym psem)- musi być miejscem, w którym dobrze się żyje:
Osobnym tematem jest słynna ( podręcznikowa, jak piszą) secesja, skupiona zwłaszcza przy ulicy Alberta czy - jak ta na zdjęciu - przy ulicy Elżbiety. A to wszystko dzieło jednego człowieka, Michaiła Eisensteina, który nie był nawet architektem. Czyste szaleństwo, absolutna estetyka nadmiaru:
No i Ryga to cudowne zaułki ulic Szewskiej czy Rzeźniczej:
A przed kościołem św. Piotra stoi rzeźba Muzykanci z Bremy, przedstawiająca postacie zwierząt-muzykantów z bajki braci Grimm. Pamiętacie jeszcze? - Zwierzęta ustawiły się w piramidę i - rycząc, szczekając, miałcząc oraz piejąc - wystraszyły i przepędziły zbójców z ich pełnego bogactw domu. (fot. 1.)
I jeszcze słynna Kocia Kamienica z dwiema wieżami, na których prężą się (?) koty. Zobaczcie sami:
Dlaczego więc Ryga? - Dlatego! I również dlatego, że w mieście łatwo o tanie noclegi typu
bad&breakfast (sprawdziliśmy, naprawdę tanio, schludnie i wygodnie), łatwo się porozumieć, bo wszyscy mówią po rosyjsku (prawie połowa mieszkańców to Rosjanie) albo po angielsku, a jedzenie nie jest drogie. Ryga ma sieć samoobsługowych restauracji -
Lido. Jeśli będziecie w Rydze, wybierzcie się koniecznie do którejś z nich. My odwiedzaliśmy tę na Starówce, choć najsłynniejszy, podobno, jest Młyn.
Lido bardzo nam się podobało - kuchnia łotewska w pełnym wyborze! Dania łotewskie są ciężkie i bardzo swojskie w smaku - czuć wpływy słowiańskie, niemieckie, skandynawskie. Zaczynamy więc od zimnego bufetu, który oferuje przepyszną sałatkę ziemniaczaną, zwykłą zieloną sałatę ze śmietaną, ogórki, oliwki, ryby marynowane i wędzone i inne smakołyki. Potem na stoisku z daniami gorącymi wybieramy mięsa w gęstych śmietanowo-grzybowych sosach albo kotlety, szaszłyki czy ryby. Z zup kusi pyszna soljanka lub chłodnik, zwany u nas litewskim. Wielu gości zamawia wszystkiego po trochu, by popróbować lokalnych smaków. Do tego pieczone ziemniaki, makarony, dodatki. I - śmietana. Jaka pyszna, jaka tłusta! Można sobie samemu nałożyć miseczkę gęstej śmietany z wielkiej misy stojącej na ladzie. Nic dziwnego - Łotysze i Litwini jedzą znacznie więcej śmietany niż my. Dla chętnych są jeszcze desery, napoje (kompot, kefir!) i płacimy w kasie. Niewiele, zważywszy na ilość. My kupujemy sobie piwo pszeniczne warzone na miejscu i oddajemy się degustacji.
Najbardziej zdziwił mnie świeży smak potraw, które przecież czekają na klientów na barowych podgrzewaczach. I ten smak sałaty z rzodkiewką... Taki swój, pyszny. Uczciwie napiszę, że drugiego dnia potrawy smakowały mi już nieco mniej, choć nadal były dobre i świeże. No i - nie jest to lekka ani wykwintna kuchnia, o nie. Trzeba być głodnym, zdrowym i lubić takie smaki. Albo wracać z wyprawy - jak to napisał mistrz Mickiewicz, zachwalając litewskie potrawy. My, na szczęście, właśnie z wyprawy wróciliśmy, jedliśmy więc ze smakiem, nie dbając o wątrobę :) Zresztą - na niestrawność pomaga Rigas melanis balzamas - słynny czarny balsam, czyli nalewka na kilkudziesięciu ziołach, którą warto kupić na prezent albo do domowej apteczki. Leczy wszystko. Tak głosi legenda :)
Jeśli jednak chcecie naprawdę poczuć klimat miasta - udajcie się na bazar. My tak zrobiliśmy. Ryga jest bardzo europejska, hanzeatycka w końcu, ale bazar ma charakter... rosyjski. Język też króluje rosyjski. W wielkiej hali wzrok przyciągają zwłaszcza stoiska z nabiałem - królują różne rodzaje śmietany i twarogu, masło w blokach, sery z kminkiem i ziołami, wędliny. Warto zrobić tam zakupy.
Zatem: Dlatego Ryga. Dlatego Łotwa. Musimy tam wrócić - to miasto, te lasy, te plaże, ten Bałtyk...
Acha - i nie pytajcie mnie o popularne w krajach nadbałtyckich rosyjskie pielmieni, bo ja ich naprawdę nie lubię. A te zamówione w rosyjskiej knajpie (raczej jadłodajni dla masowego turysty) smakowały okropnie. Tak twierdzi rodzina.
Nie pytajcie też o najważniejsze zabytki Rygi - bo te pokaże Wam internet.
Pozdrawiam serdecznie :)