Listopadowo. Chłodno. Refleksyjnie. Kolorów mieszkaniu dodaje tylko dynia. Nawet przepisów nie chce się zamieszczać, ale gotować się chce, bo to ociepla atmosferę, o czym wiedzą wszyscy, którzy lubią gotowanie. Może więc warto w tych dniach zgromadzić przy stole żywych, by powspominać zmarłych i cieszyć się własnym ciepłem, życiem i blaskiem ognia. Ja tak (z)robię i od razu mi lepiej. Piekę chleb żytnio-pszenny z ziarnami, sernik z prawdziwego wiejskiego sera, z dużą ilością wanilii, zwykłą tartę z ostatnimi śliwkami albo z jabłkami w karmelu...Na obiad dobra jest w takie dni rozgrzewająca zupa (krupnik z suszonymi grzybami, którymi pachnie w całym domu!) i gołąbki z kaszą, mięsem i również z grzybami.
Dziś nie będzie przepisów, bo na zdjęciach znalazły się proste dania znane wszystkim odwiedzającym mnie sympatykom kuchni. Ponure zdjęcie wron na drzewie zrobił mój Mąż, a ja je skopiowałam, myśląc, że to ...gałązka koperku, a nie gałązka z wronami ;) Zamieszczam, bo świetnie oddaje klimat dzisiejszego dnia.
Pozdrawiam wszystkich ciepło!
Chleb od dawna piekę na oko - około 30 dkg zaczynu z mąki żytniej razowej + 20 dkg mąki żytniej razowej + 30 dkg żytniej jasnej + 30 dkg mąki pszennej chlebowej + woda, sól, ziarna.
Ciasto piekłam na bardzo maślanym spodzie, na którym ułożyłam połówki śliwek. Posypałam cukrem pudrem już po upieczeniu.
Sernik z kilograma sera, 5 całych jaj, szklanki cukru i laski wanilii, pieczony w niskiej temperaturze 140-160 stopni. Z owocami na wierzchu. Pycha!