Zatęskniłam za Tel Awiwem tak bardzo, że na fali wspomnień przygotowałam hummus, falafle/falafele? i upiekłam pity. Nie pomogło. Musiałam jeszcze posłuchać muzyki i obejrzeć zdjęcia. Najbardziej mi brak ciągnących się kilometrami plaż Tel Awiwu:
Plaż, które zimą były dość puste, bo woda o temperaturze 21 stopni okazuje się dla Izraelczyków za zimna... Brak mi też architektury miasta (Bauhaus!), jego knajpek i ludzi. A ludzi można spotkać tam naprawdę różnych. Żadne slogany nie oddadzą tego klimatu różnorodności, rozmów po polsku, rosyjsku, angielsku. I gardłowej hebrajszczyzny wspieranej silną gestykulacją. Tu możecie przeczytać więcej o samym mieście.
Plaż, które zimą były dość puste, bo woda o temperaturze 21 stopni okazuje się dla Izraelczyków za zimna... Brak mi też architektury miasta (Bauhaus!), jego knajpek i ludzi. A ludzi można spotkać tam naprawdę różnych. Żadne slogany nie oddadzą tego klimatu różnorodności, rozmów po polsku, rosyjsku, angielsku. I gardłowej hebrajszczyzny wspieranej silną gestykulacją. Tu możecie przeczytać więcej o samym mieście.
Kiedy zaczęła się izraelska zima, morze wyglądało tak:
Spotkanie z miastem zaczęłam zaczęłam jednak w pogodny dzień od spaceru nad morzem, potem był hummus w Jaffie. Starożytna Jaffa jest już dziś niemal częścią młodego Tel Awiwu i to do niej chodzi się lub jeździ na hummus czy falafel do arabskich knajpek. Odnowiona najstarsza część Jaffy pełna jest takich zakamarków:
Na hummus jeździ się jednak do tej zaniedbanej, ale za to bardziej autentycznej części miasta. Chciałam zrobić zdjęcie knajpki, w której jadłyśmy pyszny hummus, ale Liora powiedziała: " zostaw, jeszcze niejedno takie miejsce przed Tobą..." Wiedziała, o czym mówi, ale hummus podany z duszonymi pieczarkami w oliwie pozostanie w mojej pamięci. Pyszny był - zimna pasta i ciepłe pieczarki w oliwie to zaskakująco dobre połączenie!
Potem jadałyśmy hummus codziennie, a może nawet i dwa razy dziennie - począwszy od śniadania (bo hummus podaje się w Izraelu na śniadanie, więc był i na naszym szwedzkim stole w hotelu), po kolację w oazie na pustyni. Nic dziwnego, że po tygodniu miałam dość! Liora mówiła: "dajcie spokój - to przecież fast food". Miała nadzieję, że damy się wyciągnąć na sushi albo do jakiejś włoskiej czy francuskiej restauracji. Wybierałyśmy kuchnię wschodnią i śródziemnomorską. Sushi mamy w Warszawie...
Basia pisała, że ciecierzycę na hummus należy moczyć w wodzie z dodatkiem sody, sodę dodaje się też do gotowania, by przyspieszyć sam proces gotowania i zmiękczyć ziarna cieciorki. Zaopatrzyłam się w arabskim sklepiku w produkty i ugotowałam. Oto mój hummus:
Składniki:
- 1 szklanka suchej ciecierzycy
- 2 łyżki sody
- 1/2 szklanki pasty tahini
- sok z 1 cytryny
- 1-2 ząbki czosnku
- 1/2 łyżeczki kuminu
- sól
- oliwa
Cieciorkę wypłukałam kilkakrotnie i namoczyłam - jak fasolę - w misce z dużą ilością wody i 1 łyżką sody. Po 12 godzinach nadawała się już do gotowania. Wypłukałam ją ponownie, dodałam kolejną łyżkę sody i gotowałam ciecierzycę do miękkości - około 1,5 godziny. Po ugotowaniu odcedziłam, ale zachowałam wodę i zmiksowałam na puree, dodając trochę płynu (myślę, że łatwiej byłoby użyć elektrycznej maszynki do mielenia...) Dodałam pastę tahini (Izraelczycy mówią: thina), sok z cytryny, rozgnieciony czosnek, znów trochę płynu od gotowania i przyprawy - i miksowałam aż do uzyskania gładkiej i aksamitnej masy. Małka Kafka z restauracji Tel-Aviv twierdzi, że są dwie szkoły przygotowywania hummusu - na mniej lub bardzie aksamitną pastę. Ja wolę tę drugą... Podałam hummus z pyszną oliwą z pierwszego tłoczenia i z papryką, którą kupiłam na bazarze Karmel w dzielnicy jemeńskiej Tel Awiwu. Trudno zapomnieć te widoki:
Hummus jedliśmy z domową pittą, bo tych gotowych naprawdę szczerze nie lubię. A pitty piekłam z tego podstawowego przepisu. Polecam!
Składniki:
- 3 szklanki mąki
- 1 szklanka wody
- 1,5 g drożdży
- 1 łyżeczka soli
- 1/2 łyżeczki cukru
- 2 łyżki oliwy
Mąkę przesiałam z solą. Drożdże rozpuściłam w wodzie, wymieszałam z cukrem, odrobiną mąki i odstawiłam na 15 minut. Do wyrośniętego zaczynu dodałam mąkę, wodę i oliwę i wyrabiałam ciasto w mikserze przez 5 minut albo trochę dłużej. Powinno być miękkie i elastyczne. Następnie oprószyłam je mąką, przykryłam folią i odstawiłam do wyrośnięcia w ciepłym miejscu do podwojenia objętości (około 1 godziny). Po wyrośnięciu wyłożyłam ciasto na stolnicę, ponownie krótko wyrobiłam, by pozbyć się nadmiaru powietrza i podzieliłam na 8 równych części. Każdą kulkę ciasta rozwałkowałam na okrągłe placki o średnicy ok. 15 cm i grubości ok. 5 -8 mm. Ułożyłam na posypanej mąką stolnicy, przykryłam i pozostawiłam do wyrośnięcia na 20 minut. W międzyczasie nagrzałam piekarnik razem z blaszką do 230 st. C. Ułożyłam wyrośnięte chlebki na blasze i piekłam, aż napuchły - trwało to około 8 minut. Pity nie muszą się zarumienić, ale są ładniejsze i mnie takie bardziej smakują. Było pysznie, lecz tęsknota nie minęła...
Jeśli chcecie poczytać, co pisze prof. Hartman o Izraelu (warto!), zajrzyjcie tu:
Jeśli chcecie poczytać, co pisze prof. Hartman o Izraelu (warto!), zajrzyjcie tu: