Moja rodzina zachwycała się rogan josh już od dawna, a ja jakoś nigdy nie miałam okazji  spróbować tej potrawki z jagnięciny. Filip nawet  zgodził się przesłać  przepis, ale... ja go lekkomyślnie zagubiłam*. Poszłam więc kiedyś do indyjskiej knajpy (nazwy nie podam, bo miejsce nie zasługuje na reklamę)  i zamówiłam sobie rogan josh w wersji średnio ostrej. Znajomi po pierwszym kęsie odmówili współudziału i zajęli się swoimi daniami, tak była pikantna ta potrawka! Ja -  po pierwszym szoku - dałam sobie jakoś radę i zjadłam danie ze smakiem,  choć  w żołądku i w gardle czułam piekło. Nie wyobrażam sobie nawet, jak smakowała ostra wersja tej potrawy!
 Ale danie to  na tle wszystkich  indyjskich mięs 
("kurczak w błocie na 40 sposobów" - jak zwykłam się wyzłośliwiać) wypada naprawdę intrygująco, więc  postanowiłam przygotować sobie jagnięcą  potrawkę w domu. Składniki łatwo było zidentyfikować, poza tym - mniej więcej  wiadomo, które przyprawy dominują w indyjskiej kuchni. W tej potrawie wyraźnie wyczuwalny jest kardamon. Porównałam jeszcze  przepisy z internetu i stworzyłam własny. Oto on:
Rogan josh w mojej autorskiej wersji
Składniki :
- 750 g jagnięciny (udziec)
 - 2-3 cebule
 - 4 ząbki czosnku
 - suszone papryczki chili w dowolnej ilości (ja miałam naprawdę ostre strączki piri-piri)
 - laska cynamonu
 - 1 łyżeczka mieszanki garam masala (na wszelki wypadek, gdyby zabrakło jakiegoś smaku w tych dodanych przeze mnie)
 - 1 łyżeczka kuminu
 - 6-8 zmiażdżonych strączków kardamonu
 - 1 puszka pomidorów pelati
 - kawałek imbiru
 - 1 łyżka ziaren kolendry
 - 2 świeże liście laurowe (albo 1 suszony)
 - 200 ml jogurtu naturalnego + jogurt do podania na stół
 - mała puszka mleka kokosowego
 - 1 łyżka kurkumy
 - natka kolendry
 - sól, pieprz do smaku
 - 3-4 łyżki oleju
 - 1 łyżka masła albo masło klarowane
 
Zaczęłam od pokrojenia cebuli w piórka,  jagnięciny w gulaszowe kawałki. Potem zmiażdżyłam ząbki czosnku, starłam na tarce imbir i dodałam pozostałe przyprawy w proszku. Wymieszałam pastę razem z kawałkami mięsa i pozwoliłam mięsu odpocząć 2 godziny w lodówce.  Następnie usmażyłam cebulę na oleju  z masłem, przełożyłam ją do miseczki i włożyłam na patelnię lekko zmiażdżone strączki kardamonu, liście laurowe, laskę cynamonu i znów  krótko smażyłam. Dodałam zamarynowane mięso i smażyłam wszystko  na głębokiej patelni przez kilka minut. Potem dołożyłam usmażoną cebulę, pokrojone pomidory pelati, wlałam jogurt, mleko kokosowe, dodałam sól i dusiłam potrawę na wolnym ogniu. Próbowałam potrawki od czasu do czasu (dodam, że z przyjemnością!), uzupełniałam wygotowujący się sos wodą i dusiłam dalej, aż do miękkości mięsa. 
Boże, co za aromaty unosiły się w całym mieszkaniu, wydobywały przez okno i uciekały przez drzwi! Zapewniam, że potrawa warta jest grzechu, warta tego piekła w gębie! Podałam rogan josh ze świeżą kolendrą, jogurtem i białym ryżem. Ech, doświadczenie ekstremalne! Jeśli ktoś woli mniej ostrą wersję rogan josh, może zmniejszyć ilość chili, ale danie nie powinno być łagodne. Musi mieć charakter!
* Przepis odnalazłam po czasie - nie był dokładny ;)
15 komentarzy:
Prawdziwe piekło na talerzu
www.deserlandia.blogspot.com
Ojjj... Nie będę ściemniać, że znam, bo nie znam. :) Ale już sam skład przypraw mnie zachwyca... Ogromnie lubię takie różne "cudze wynalazki"... :)
Pozdrowienia!
Ciekawe to danie! Musi być piekielnie dobre :)
Pozdrowienia
Dobrze, że dostałaś wersję średnio ostrą,ja kiedyś po wersji oryginalnej zaniemówiłam na dwa dni!
No wyobrażasz sobie u siebie taką przypadłość!??
Uściski kochana, stęskniona wielbicielka się kłania w pas!
An_no! Ależ mnie tym wpisem zaciekawiłaś, żeby nie powiedzieć - rozpaliłaś ciekawość do czerwoności;)
Pozdrawiam piekielnie ciekawa smaku!
Ach, Anno:) Uwielbiam hinduskie ostrości. Trochę zapewne przez sentyment, bo wiele lat zajadałam się nimi w Indiach. Najostrzejsze co jadłam, to była sałatka z surowych strączków chili i cebuli, skropionych cytryną i oliwą. Piekło. Właściwie nie czułam nic prócz ognia;)Za to od tamtej pory zjem każdą najostrzejszą potrawę, a ta o której piszesz wydaje się niezwykle aromatyczna, tradycyjnie więc odejdę od monitora zaśliniona:)
Pozdrawiam majowo:)
Kurczak w błocie - Aniu jesteś boska!
Ja nie wiem, coś z tą jagnięciną nie mogę się pożenić. No mentalnie mi nie odpowiada.
A garnuszki masz urody cudnej :)
Jak ja to lubię... Hinduskie ostrości mogę jeść na okrągło...
Garnuszki faktycznie pierwsza klasa...
Oczywiście miało być "wiele lat temu" Temu mi zjadło;) Uściski:)
Magodo, witaj! Ja też z rozrzewnieniem śledzę
twego fotobloga, a Piotr nawet komentuje :)
Małgosiu - na tle marnej jakości "indyjszczyzny" to naprawdę danie z charakterem!
Kaprysiu, widzę, że dla Ciebie to sentymentalny powrót do świata wrażeń i wyostrzonych zmysłów! Nie pisałaś o swej indyjskiej przygodzie... Zazdroszczę nieco!
Polko - wiem, o co Ci chodzi, też mam opory, ale... jadam raz na jakiś czas jagnięcinę.
Elzo, Majano, Anno-Mario - piekielne pozdrowienia ślę. Spróbujcie!
An-no droga, to było 100 lat temu, a dokładnie 30;))) Dziewczęciem ci ja byłam dwudziestokilkuletnim, ech.. A z długiego dosyć pobytu w Indiach mam tylko slajdy, których ciągle nie mam czasu przerobić na cyfrowo, to i w blogu cisza o tym, ale może kiedyś:)
Pozdrawiam:)
Prześlij komentarz