LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

2010-02-28

Chleb firmowy TPM Sourgough


Piekarnia po godzinach  pracuje pełną parą  i zaproponowała pierwszy chleb na zakwasie. Postanowiłam odrobić tę pracę domową koniecznie i upiekłam pyszny zakwasowiec. O odświeżaniu zakwasu poczytajcie sobie tu i pieczcie z nami! Jeśli nie macie koszyków wzrostowych do chleba, można posłużyć się durszlakiem lub miską o odpowiednim kształcie. Durszlak wykładamy ściereczką płócienną  i posypujemy obficie mąką. Chleb umieszczamy w nim złączeniem do góry. Potem - sama  wielokrotnie sprawdziłam - wcale nie jest trudno wyjąć, czyli delikatnie wytrząsnąć,  taki chleb na deskę ( do góry dnem, tak  jak się stawia babki z piasku), naciąć  żyletką trzymaną ukośnie (tu potrzeba trochę wprawy...) i zsunąć do piekarnika. 
Przepis cytuję za Tatter:

TPM*  Sourdough
Firmowy chleb piekarni po godzinach

* Tatter, Polka, Margot [przypis mój]
  • 200g zakwasu żytniego razowego (100% hydracji)
  • 290g wody
  • 400g białej pszennej mąki chlebowej
  • 100g pszennej mąki razowej
  • 1/2 łyżeczki drożdży instant (opcjonalnie)
  • 12g soli

1. Mieszanie.

Zaczyn wymieszać z mąka i wodą (ew. drożdżami). Zostawić na 20 minut. Następnie dodać sól i zagnieść gładkie, delikatnie lepkie ciasto.

2. Pierwsza fermentacja i składanie.

Zostawić do wyrośnięcia na 2 godziny w temp 24 C, składając ciasto raz po godzinie.

3. Formowanie.

Ukształtować okrągły bochenek i złączeniem w górę włożyć do koszyka. Kosz wsunąć do dużej foliowej torby.

4. Ostatnia fermentacja.

Ostatnia fermentacja powinna zająć ok. 1 1/2 godziny.

5. Pieczenie.

Piec z kamieniem rozgrzać do 250C. Nacięty bochenek wsunąć do naparowanego pieca i piec z parą przez 10 minut. Temperaturę pieca zmniejszyć do 230C i piec jeszcze 25 minut.

Przed pokrojeniem chleb należy dobrze wystudzić.

NIECH SIĘ WAM UPIECZE. POWODZENIA!


Moje uwagi:
Ja pozostawiłam uformowany bochenek na noc w lodówce, a rano nagrzałam piekarnik z kamieniem do 250 stopni, nacięłam dookoła bochenek i upiekłam z parą. Mój chleb okazał się bardzo smaczny, a ciasto, które leżakowało przez noc w lodówce, ma chyba jeszcze delikatniejszą strukturę. Bardzo smaczny ten firmowy chleb Piekarni, bardzo! Chleb kroiłam jeszcze lekko ciepły (wiem, że się nie powinno...), bo koniecznie chciałam zrobić zdjęcia wnętrza bochenka. Po wystudzeniu miąższ się jednak stabilizuje i wygląda znacznie lepiej.
 

2010-02-26

Pâté z wątróbek drobiowych z galaretką żurawinową

Pisałam już, że kuchnię francuską darzę największą atencją? Że żadna inna nie wydaje mi się równie  wyrafinowana w swej prostocie i  różnorodna? Że każda inna kuchnia - włoska, chińska, arabska czy hinduska -  nudzi mi się po jakimś czasie, a francuska nie? Nie pamiętam, piszę więc teraz. A skoro tak  - to zapewne w najbliższych miesiącach  pojawi się więcej francuskich dań na moim blogu.

Tym razem przedstawiam pasztet  powstały z  inspiracji popularnym francuskim przepisem... Już myślałam, że sama go wymyśliłam, ale takie błyskawiczne pasztety zalane galaretką żurawinową to przecież żadna nowość. Galaretka zapobiega wysychaniu pasztetu, dodaje urody i smaku i nie jest tłusta, w przeciwieństwie do   sklarowanego masła... Możecie użyć jakiejś innej domowej galaretki - porzeczkowej, wiśniowej, byle słodko-kwaśnej. Może to być również sok żurawinowy z żelatyną, jak u mnie.
Składniki:
  • 1/2 kg wątróbek drobiowych
  • 150 g masła (tak, można i więcej...)
  • 2 szalotki
  • 2 ząbki czosnku
  • 2 łyżki koniaku lub brandy
  • 2-3  łyżki śmietanki kremówki
  • tymianek
  • gałka muszkatołowa (świeżo starta, do smaku)
  • sól, pieprz
100 g masła roztopiłam na patelni i  podsmażyłam na niej pokrojone  w kostkę cebulki, czosnek i wątróbki. Trwało to jakieś pięć minut, do zrumienienia wątróbek, które jednak w środku muszą pozostać różowe. Wlałam na patelnię koniak, odparowałam, dodałam śmietankę i przez chwilę potrzymałam na ogniu. Doprawiłam wątróbki na patelni i jeszcze ciepłe (to ważne!) zmiksowałam  razem z powstałym  sosem z resztą miękkiego masła. Doprawiłam raz jeszcze, a potem wypełniłam musem  miseczki i zalałam stygnącą galaretką żurawinową*. Pasztet szybko stygnie i nadaje się do jedzenia jeszcze tego samego dnia. Smakuje z domowym chlebem albo z grzankami. W towarzystwie sałaty z malinowym winegretem.Wyobrażacie sobie, jakie  wrażenie wywiera ten pasztet  na gościach? A robi się go w  20 minut... 
Prawdziwy francuski pasztet ma postać musu (więcej masła, śmietanki?), mój jest bardziej gęsty i nadaje się do krojenia w plastry.
*Sok żurawinowy podgrzałam, posłodziłam i w gorącym rozpuściłam żelatynę.

Polecam wszystkim wielbicielom wątróbek drobiowych. Smacznego!

2010-02-21

Makaroniki kawowe z czekoladą

Postanowiłam zostać mistrzynią w pieczeniu makaroników. To się kiedyś niewątpliwie stanie, jeszcze tylko upiekę ich tysiące... Na razie upiekłam  te

Niby już wiele   wiem o makaronikach, ale brakuje mi wprawy, jako że upiekłam dopiero jakieś... 50 sztuk z tych kilku tysięcy,  więc darujcie nierówności  i nieco kostropaty wygląd ciasteczek. Idealne makaroniki są równiutkie, mają piękną stopkę, czyli kołnierzyk, oraz gładką powierzchnię. Możecie zobaczyć to u blogowych mistrzyń albo w dobrych cukierniach. Nie udało mi się nawet dokładnie zmiksować zmielonych migdałów z cukrem pudrem, bo mam młynek żarnowy, który się do tego nie nadaje. Migdały zmełłam wobec tego zwyczajnie, w maszynce do orzechów, ale najlepiej sprawdza się tu chyba mączka migdałowa, dodatkowo zmielona z cukrem pudrem w młynku do kawy. Ważne jest też, żeby białka były gęste, przetrzymane w temperaturze pokojowej 2 - 3 dni. I tyle. Potem trzeba gotową masę włożyć do foliowego woreczka i wyciskać przez centymetrową dziurkę równe kółeczka. Jeszcze dziesięć blach i dojdę do wprawy, czuję to;)
KAWOWE MAKARONIKI Z CZEKOLADĄ - Ponieważ poza alkoholem nie wprowadziłam żadnych zmian w przepisie,  cytuję, znaleziony przez  Olcik, przepis  Feluni:

"makaroniki:
  • 100g białek (mniej więcej 3)
  • 40g drobnego cukru
  • 200g cukru pudru
  •  120g mielonych migdałów
  • 1 czubata łyżka kawy mielonej i 1 łyżka kawy rozpuszczalnej

krem czekoladowy:
  • 100g gorzkiej czekolady
  • 3 łyżki śmietanki 30%
  • 2 łyżki amaretto / u mnie koniak

Makaroniki: białka trzeba rozdzielić przynajmniej dzień wcześniej. Trzymamy je przykryte w lodówce i wyjmujemy nieco wcześniej przed przygotowaniem makaroników, tak aby były mniej więcej w temperaturze pokojowej. Podobno to nie żadna magia tylko wtedy nieco wysychają i efekt końcowy jest lepszy. Niektóre przepisy przewidują nawet dodanie nieco białek sproszkowanych ale nie próbowałam bo nie mam tego specyfiku.

Migdały trzeba zmielić razem z kawą i cukrem pudrem w malakserze na drobny proszek.

Białka ubić na dość sztywną pianę, dodać drobny cukier i jeszcze chwilę ubijać. Piana ma być sztywna ale nie ma się rwać (to właściwie ogólna zasada odnośnie ubijania piany z białek).

Teraz będzie najważniejszy krok dla makaroników. Do piany wsypujemy migdały zmielone z kawą i cukrem pudrem i mieszamy wszystko razem łyżką. Mieszana substancja będzie robiła się coraz rzadsza, trzeba uchwycić właściwy moment. Musi być na tyle rzadka, żeby makaroniki się nieco rozpłynęły, ale nie aż tak by były płaskie jak opłatki. Można sprawdzać wykładając trochę masy na talerzyk. Jeśli po wstrząśnięciu talerzykiem masa rozpłynie się na równiutkie, ale wypukłe kółko to jest ok, a jak trzyma krzywy kształt to mieszamy jeszcze 2-3 razy. Jeśli się rozpływa za szybko to jest za późno i zaczynamy od nowa. [...]

Można nakładać makaroniki łyżeczką ale łatwiej to zrobić z rękawa cukierniczego. Jeśli nie mamy to bierzemy torebkę ze sztywnej folii i ucinamy jeden róg, też będzie dobrze. Można również zwinąć nieco pergaminu w tytkę. Końcówka do szprycowania musi być okrągła i dość szeroka (mniej więcej 1cm średnicy), jeśli takiej nie mamy to nie bierzemy żadnej tylko szprycujemy wprost z rękawa.

Na blachę wyłożoną pergaminem nakładamy okrągłe ciasteczka o średnicy około 3 cm w odstępach około 2-3cm. Jak skończymy to trzeba uderzyć blachą płasko w stół, tak aby makaroniki się nieco rozpłynęły. Z tej proporcji wyjdą 2 blachy ciasteczek.

Odstawiamy przygotowane blachy na około godzinę do obeschnięcia. Nagrzewamy piekarnik do 160°C, wstawiamy ciasteczka i pieczemy przez jakieś 15 minut. Potem wyjmujemy i odstawiamy do wystygnięcia. Dopiero potem odklejamy je od papieru (ciepłe mogą się rozwarstwić).

Krem czekoladowy: czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej razem ze śmietanką lub olejem. Można dodać rum lub likier, wymieszać aż krem będzie gładki i odstawić do przestygnięcia."

Polecam wszystkim makaroniki - można zamiast kawy dodać kakao. Można używać barwników w proszku, zmieniać rodzaj masy i cieszyć się coraz to innym smakiem.No i - warto podjąć makaronikowe wyzwanie, by zostać mistrzynią cukiernictwa!
Nasza Julka tymczasem postanowiła zostać mistrzynią fotografii, chwyciła więc aparat i z wielkim poświęceniem robiła zdjęcia ludziom i   kotu.  Oto rezultaty:
 


Jeszcze kilka tysięcy zdjęć i osiągnie sukces ;)  Prezentując mi poniższą fotografię, z dumą oznajmiła:   "Ale     t a k i e g o zdjęcia to Wasz kot jeszcze nie miał!" To prawda. Nie miał...


A ja dziękuję za możliwość wspólnego pieczenia z Weekendową Cukiernią:
Jednocześnie miło mi było wziąć udział - choć w taki sposób - w Czekoladowym Weekendzie organizowanym przez Beę:

2010-02-14

Niedzielne śniadanie. Chleb z masłem i ...

Ulubione śniadanie w niedzielę? - Jajka na miękko!  Ze szczypiorkiem, chrzanem i upieczonym przez siebie chlebem. Do tego masło, oczywiście.  Jajka gotuje mój Mąż, ja tylko piekę chleb i to poprzedniego dnia ;)
Chleb tym razem pszenny, z Weekendowej Piekarni Alicji. Gospodyni tej edycji -  Lu -  pisze, że to Jej chleb codzienny. Pyszny, elastyczny, daje się kroić w cieniutkie kromki. I - w przeciwieństwie do tego ze sklepu - świeży również następnego dnia. Nie pytajcie, ile kromek zjadłam, wystarczy, że M. mi to skrupulatnie policzył...
Chleb piekłam dokładnie według receptury  Lu. W y j ą t k o w o  nie chciałam niczego zmieniać, ale też  i trudno tu  o zmiany, bowiem receptura jest bardzo prosta, a chleb wdzięczny do formowania. Ponadto -   pieczony na rozgrzanym kamieniu napuszył się doskonale. Tylko (niestety?) mój wygląda jak ze sklepu, jest taki regularny, ale zapewniam - sama piekłam!  Polecam nie tylko na co dzień:)

Mój chleb codzienny

Zaczyn:
  • 100 g zakwasu żytniego razowego
  • 100 g mąki pszennej (typ 650)
  • 150 g letniej wody

Wymieszać w misce i odstawić na noc (albo na 8-12 godz.)

Ciasto właściwe:
  • zaczyn
  • 300 g wody
  • 1 łyżeczka miodu
  • 1 łyżka soli
  • kulka świeżych drożdży wielkości dużego laskowego orzecha
  • 600-650 g mąki pszennej (typ 650)
Do miski wlać wodę, rozpuścić w niej miód, drożdże, dodać zaczyn, sól i wymieszać na jednolitą masę.
Wsypać mąkę, wyrobić gładkie ciasto. Zostawić do wyrośnięcia na ok 2,5 godziny ( z tym czasem może być różnie, w każdym razie ciasto powinno podwoić objętość). Po tym czasie wyjąć ciasto na stolnicę albo blat. Podzielić na pół, uformować dwa podłużne bochenki(tak robię ja, ale można też jeden olbrzymi okrągły). Włożyć do koszyków i pozwolić wyrosnąć (ok 1 1/2 godz.). Ostrożnie przełożyć z koszy na blachę. Można naciąć (chociaż mi to jakoś nie chce ładnie wyjść). Piec najpierw przez 10 min w naparowanym piekarniku, nagrzanym do 250 st. Później zmniejszyć temperaturę do 220 st i piec kolejne 10 min. Na końcu zmniejszyć temp do 200 st i dopiekać, aż będzie pięknie rumiany, no i oczywiście postukany od dołu, wyda piękny, głuchy odgłos.
[weekendowa_piekarnia_baner.jpg]

2010-02-12

Z inspiracji. Pomidorowa z lanymi kluseczkami


Jagoda gotuje pyszną zupę pomidorową, gęstą od  zacierek. W lecie ze świeżych pomidorów, zimą, z konieczności, z puszki. Ale ten smak jest niezapomniany: wyrazisty i aksamitny zarazem. Od masła pewnie i śmietany, bo zupy Jagoda gotuje bez mięsa. Jeden talerz zupy mi nie wystarczył... Ale co tam! Odchudzamy się przecież od jutra, prawda? Nieustająco - dodam...
A tak w ogóle - miło być zaskakiwanym. Mimo ciągłych rozmów o jedzeniu, na które naciągałam Magodę,   nigdy nie wiedzieliśmy, co  po powrocie ze spaceru czy z nart dostaniemy na obiad. I o to chodziło.
Nie mieliśmy też żadnych specjalnych życzeń kulinarnych, choć ja po cichu  bardzo liczyłam na czosnek niedźwiedzi o którym tyle rozmawiałyśmy. I był. W środku zimy! Wyjęty z zamrażarki. (Dzięki raz jeszcze, Jagodo!). 

Zapewniam, że zwyczajne i lubiane  klopsiki mięsne z warzywami, podane z dużą ilością pokrojonych liści czosnku to po prostu nowa jakość, kulinarny poemat. Nie przesadzam.  Smak nie do podrobienia, bo zwykły czosnek, choć podobny, daje w potrawie jednak inny, dużo silniejszy  efekt.   A czosnek niedźwiedzi - to taki szpinak albo szczaw czy też  pachnąca czosnkiem sałata... Moje kulinarne odkrycie. Do tej pory znałam tylko jego wygląd i zapach, bo ktoś mi kiedyś go pokazał jako ciekawostkę, ale teraz wymyśliłam, że muszę zdobyć nasiona  i  posadzić własne  sadzonki   na rodzinnej działce... Zazdroszczę  Szwajcarom - tam wiązki czosnku można  wiosną kupić na targu. Ech!

Skoro  nie mogę w tej chwili przyrządzić dania z niedźwiedzim czosnkiem, ugotowałam  tymczasem pożywną pomidorową, której smak  wrócił ze mną z Bieszczad do domu.  Tym razem nie z zacierkami, ale z lanymi kluseczkami, żeby było szybciej. Była pyszna i   powstała z inspiracji, choć smakowała inaczej niż zupa Jagody.
Przepis będzie mało precyzyjny, składniki odmierzajcie na oko. A ponieważ wiem, bo czytam na blogach, że  "na oko to chłop w szpitalu umarł," dopowiadam: ... a doświadczona kucharka  tymczasem z powodzeniem w domu  gotuje, podam Wam jedynie ogólnikowy przepis, sami (same...) będziecie wiedzieć, co zrobić, żeby zupa smakowała tak, jak lubicie.
Sładniki:
  • garść włoszczyzny z mrożonki
  • puszka pomidorów w zalewie
  • opakowanie sosu pomidorowego z kartonu  albo i mniej
  • ząbek czosnku
  • 2 łyżki masła
  • 1 łyżka oleju
  • sól, pieprz, ziele angielskie, liść laurowy
  • bulion domowy - ja dałam tym razem gotowy, ze sklepu - ile zechcecie
  • ew. śmietana 
 Lane kluseczki:
  •  jajo, sól, woda, mąka - moje ciasto było na tyle gęste, że po ugotowaniu  smakowało jak kluski, ale jeszcze dało się długimi smugami (o zgrozo, co za określenie gęstości ciasta!)  wlać do zupy.
Na początku... czy Wy też tak macie, że prawie każdą zupę bezmięsną zaczynacie gotować od podsmażenia warzyw? No więc: na początku podsmażamy warzywną krajankę z czosnkiem i dusimy z przyprawami w małej ilości wody, potem dodajemy pomidory i dusimy wszystko  jeszcze przez chwilę, do uzyskania konsystencji sosu. Następnie miksujemy wszystko  żyrafą, przecieramy przez sito dla uzyskania aksamitnej konsystencji (można sobie darować, ale warto) i uzupełniamy bulionem. Tyle, ile nam się podoba, zależy, jak gęstą  i esencjonalną zupę lubimy. Doprawiamy do smaku (może przyda się szczypta cukru? - ale zupa nie powinna być, o dziwo,  kwaśna), gotujemy jeszcze przez chwilę i  w tym czasie przygotowujemy lane kluski (mieszamy rózgą w misce, dość energicznie), następnie   wlewamy je długimi smugami do zupy, mieszając delikatnie. Gotowe. Można dodać śmietany, ale i tak zupa jest łagodna, cudownie gęsta od   klusek i aksamitna od warzyw.

Jagody zupa była gotowana inaczej (na pewno!), ale stała się dla mnie inspiracją, może i moja wersja zainspiruje Was do swoich poszukiwań? Albo do wspomnień? Moje wróciły, więc posyłam jeszcze kilka zdjęć robionych przez mego Męża  i pozdrawiam Was serdecznie.  Jagodę i Maćka ściskam osobno!.



2010-02-11

Tłusty czwartek, więc pączki...

 Postanowiłam dziś usmażyć pączki, bo i tak należało uczynić zadość tradycji  i zjeść kilka pączków bądź faworków z cukierni, a tego, zwłaszcza dziś,  nie chciałam. Nie w tłusty czwartek - wtedy pączki są przecież najgorsze! Wybrałam zatem  przepis znaleziony przez Basię i Micha i postanowiłam (po cichu...) dołączyć do zabawy. Ale... internet  odmówił  posłuszeństwa na kilka godzin i zdana byłam na przepisy z książek kucharskich albo z głowy. Przyglądająca się mojej krzątaninie Mama ratowała mnie jakimiś zapamiętanymi z kulinarnego programu uwagami, ale ja spokojnie, na pełnym luzie, stworzyłam sobie przepis własny  (w końcu to tylko pączki!) - i pogadując - od niechcenia  ubijałam żółtka, wyrabiałam ciasto, mieszałam powidła i smażyłam  pączki, nie przejmując się, że nie wszystkie mają tę samą wielkość, bo nagle zachciało mi się usmażyć kilka nieco mniejszych... 

Uzyskałam w ten sposób 25 sztuk  lekkich jak mgła, puszystych pączków, nadzianych   pysznymi domowymi powidłami śliwkowymi od Mamy. W sam raz dla Rodziny  - do zjedzenia na  miejscu i na wynos oraz  dla Męża, który dzisiejszy obiad zaczął właśnie od pożarcia 4 sztuk. Właściwie to Mu powinno wystarczyć, ale nic z tego - pyta, czy może zjeść kolejnego... No cóż -  On  l u b i  pączki, a ja...
A ja  skonstatowałam, że najlepsze w świeżych pączkach są... domowe powidła  oraz że...  aby odzyskać smak domowych pączków (takich  b a b c i n y c h, od tej przysłowiowej babci, naturalnie)  musiałabym usmażyć wielkie, twarde i ciężkie gnioty -  tak  pyszne dla mnie kiedyś - a to nie wchodzi w rachubę, nie honor! Tak więc  w tym wypadku smak dzieciństwa uważam za niemożliwy do odzyskania. (Kiedyś usmażyłam z kuzynką pączki jeszcze delikatniejsze i bardzo byłam  ich doskonałością zawiedziona. Miały być przecież  d o m o w e).

Jakież było potem ( po odzyskaniu nie tyle smaku, ile kontaktu ze światem - za sprawą internetu)  moje zdziwienie, kiedy okazało się, że odtworzyłam przepis niemal identyczny jak ten, który zaproponowała Olcik w ramach Weekendowej Cukierni. Kiedy się spokojnie  nad wszystkim zastanowiłam, uznałam, że to przepis klasyczny i widziałam go zapewne w wielu miejscach., stąd pamiętam... Co więcej - jest to właściwie przepis Marii Disslowej, zaproponowany przez Basię i Micha... Podaję więc go   z moimi zmianami i uwagami. Nawet obwódkę zrobiłam, choć nie lubię. Ale  skoro ma dowodzić doskonałości pączka - to proszę bardzo... Dołączam więc z radością, choć  w nie do końca zamierzony sposób, do Weekendowej Cukierni Polki*, prowadzonej tym razem przez Olcik:) oraz do zabawy Buruuberii i Micha z Aromatycznego :)

*Polko, Olcik - miałam dołączyć dopiero przy makaronikach ;)
 
Pączki bardzo dobre
Przepis pochodzi z książki "W kuchni babci i wnuczki" wyd. Nowy Świat 
 Składniki:
  • 1/2 kg przesianej mąki
  • 5 dag drożdży (dałam jednak mniej - 3 dkg)
  • 6 łyżek cukru (u mnie więcej - 8)
  • szklanka mleka (ok. 250 ml)
  •  szczypta soli
  •  5 żółtek (ja dałam 6)
  •  5 łyżek masła
  •  otarta skórka z cytryny
  • 1/2 kieliszka spirytusu lub kieliszek wódki ( u mnie likier pomarańczowy)
Do nadziewania pączków:
  • konfitura z dzikiej róży /ja lubię powidła śliwkowe, poza tym: mam  różę w cukrze o tak intensywnym smaku, że obawiałam się jej użyć,  zmieszałam tylko odrobinę różanych płatków  z częścią powideł)
Do smażenia:
  •  ok. 1/2 kg smalcu/ olej rzepakowy
1. Drożdże rozprowadzić z łyżką mąki i cukru ciepłym mlekiem.Poczekać, aż wyrosną.
2. Utrzeć żółtka  z resztą cukru. / Ja je ubiłam na parze.
3. W miseczce połączyć mąkę z drożdżami, utartymi żółtkami, skórką z cytryny, szczyptą soli, spirytusem i wyrabiać. /Zrobił to za mnie robot.
4. Pod koniec wyrabiania, kiedy już ciasto jest doskonale wymieszane i lekko odstaje od łyżki lub dłoni, dolać stopione masło. Ciasto powinno być dość "wolne", czyli rzadkie, a także delikatne. Zostawić do wyrośnięcia.
5. Wyrośnięte ciasto rozwałkować lekko na grubość palca na wysypanej mąką stolnicy. Wycinać szklanką krążki, na środek nakładać konfiturę z róży. Można nakrywać takim samym krążkiem wyciętym z ciasta. Można też rozwałkować ciasto nieco grubiej i wycinać jeden krążek, który po nałożeniu konfitury różanej zlepiać palcami w jednym miejscu, tworząc jakby pakiecik.
6. Układać gotowe pączki na serwecie posypanej mąką. Pączki zlepiane z jednego krążka kłaść miejscem zlepienia w dół.
7. W dość obszernym naczyniu rozgrzać smalec /olej/. Powinien być dość gorący, ale nie palić pączków; sprawdzić można wrzucając kawałek ciasta, jeśli się lekko, niezbyt gwałtownie rumieni, temperatura jest odpowiednia. Smażyć po kilka pączków na umiarkowanym ogniu - nie gwałtownym, lecz i nie za lekkim, aby nie nasiąkały tłuszczem. Po jednej stronie smażyć pod przykryciem, a po drugiej, po przewróceniu pączków przy pomocy patyczka czy widelca, bez przykrycia, wtedy utworzy sie wokół pączka ładna, jaśniejsza obwódka.
8. Po usmażeniu na brązowo, wyjąć pączki, osączyć z tłuszczu ma bibule, posypać cukrem pudrem przez sitko lub polukrować.
A teraz - zjem sobie pączka lekkiego jak mgła i wypiję filiżankę herbaty z dodatkiem płatków róży. Niech zima trzyma, jest pięknie! Miłego,  pełnego kalorii, wieczoru, kochani :)
 

2010-02-08

Kwaśnica i nieustraszeni zdobywcy Otrytu


Zatem pojechaliśmy w Bieszczady i to znów do Chaty Magoda. Właściwie wysokie góry nas nie interesowały, pozostaliśmy w Lutowiskach i chcieliśmy po prostu pobyć sobie u Jagody i Maćka,  posiedzieć przy kominku, pochodzić na spacery z Bubą. Postanowiliśmy zdobywać głównie ... okoliczne wzniesienia, na przykład cmentarz żydowski, na który brnęliśmy w głębokim śniegu.
 Odbyliśmy też  spacer po miejscowości, po drogach wprawdzie odśnieżonych, ale i tak niezwykle malowniczych, przy jednej z nich spodobał mi się "umajony" krzyż:
 
 A widok na Chreptiów z Pana Wołodyjowskiego (tak, to tu znaleziono plenery do filmu) rozpościerał się  taki:
 
Wybraliśmy się na ten spacer z podekscytowaną Bubą, która z radości  nurkowała w śniegu i  tarzała się na  środku drogi:
 
Zdobyliśmy też ... wzniesienie, na którym stoi chyża Jagody i Maćka. Maciek ją właśnie w środku remontuje. Już jest piękna, a będzie piękniejsza! Widok z zewnątrz bajkowy, prawda?
 
Postanowiliśmy wreszcie przestać się kompromitować przed samymi sobą i  przed Gospodarzami, i udać się przynajmniej na Otryt, żeby zaliczyć zimą jakąś górę, ale... tego dnia zamieć zamiotła nam drogę i większość czasu kręciliśmy się w takiej kurzawce:
 
albo siedzieliśmy w domu przed komikiem, popijając zieloną herbatę z miodowym krupnikiem:
Następnego dnia, w pełnym słońcu, nasza droga na Otryt  wyglądała tak:
 
Ale udało nam się przejść, mieliśmy wszak na nogach ochraniacze od Jagody i Maćka, śnieg zresztą tylko miejscami sięgał  do kolan, dało się iść. Dla takich widoków na początku szlaku:

 
 Byliśmy sami, tego dnia nikt się na Otryt od strony Lutowisk nie wybrał. Otryt to zalesione pasmo górskie, bez punktów widokowych, ale zimą można, wspiąwszy się wreszcie na grzbiet, podziwiać w prześwicie widoki na Magurę Stuposiańską i Połoninę Caryńską:
Kiedy zmęczyło nas brnięcie po dziewiczym i głębokim  śniegu i zapadanie się w nim  po same uda, odpoczęliśmy na  zwalonym drzewie, racząc się kawą z termosu i posilając czekoladą. 
W takie dni życie jest po prostu piękne. I tyle. Dobrze, że tu w końcu dotarliśmy i dobrze, że było tak słonecznie, ciepło i cicho. Tylko dzięcioł odzywał się czasem, przerywając ciszę, na  dowód, że poza nami jest jakieś życie na Otrycie... Wizytę w Chatce Socjologa ostatecznie sobie darowaliśmy, mimo że mieliśmy iść w odwiedziny do Magodowego capa ;) Innym razem...

Wspominając ten dzień, ugotowałam w domu kwaśnicę, bo to taka górska zupa z charakterem... 

W Bieszczadach nie lubimy żywić się nigdzie poza Chatą Magody (Jagoda gotuje pysznie i zdrowo, poza tym - objadamy się tak, że nie ma już miejsca na dodatkowe posiłki!), ale raz, na stoku narciarskim, w przerwie między zjazdami,  skusiliśmy się na kwaśnicę. Była baaardzo kwaśna i  baaardzo smaczna. W drodze powrotnej do domu, jeszcze w Lesku,  zakupiłam kapustę kiszoną, bo w Warszawie niełatwo kupić prawdziwie kwaśną  i dopiero na miejscu  przekonałam się, że to kapusta  spod... Lublina. Byłam zachwycona, bo to przecież moje rodzinne strony! 
A oto przepis na kwaśnicę na żeberkach, która od kapuśniaku tym się różni, że dodajemy do zupy i kapustę, i kwas spod kapusty. Nie dodajemy też włoszczyzny (tak twierdzą górale), ale grzyby i ziemniaki.
Składniki:
  • 70 dkg - 1 kg  kapusty kiszonej razem z sokiem i trochę kwasu dodatkowo, jeśli kapusta nie jest mocno ukiszona
  • klawiatura żeber wieprzowych (ok. 70 dkg)
  • kawałek dobrej wędzonej kiełbasy (albo jakiejś innej wędzonki)
  • 2 dkg grzybów suszonych (najlepiej dać suszone w plasterkach, ponieważ nie wymagają uprzedniego moczenia)
  • 2 liście laurowe
  • 2 łyżki utłuczonego w moździerzu kminku
  • cebula opieczona nad płomieniem
  • sól, pieprz, ziele angielskie
  • 3 litry wody 
  • 5-6 osobno ugotowanych ziemniaków
Najpierw gotujemy żeberka z opieczoną cebulą, namoczonymi grzybami i przyprawami (bez soli). Kiedy żeberka są prawie miękkie (po ok. 40 min. ), dodajemy kiełbasę i kapustę razem z  kwasem, i gotujemy na małym ogniu jeszcze około godziny. Kiełbasę warto wyjąć wcześniej. Doprawiamy zupę solą (oszczędnie, bo kapusta jest słona) i mielonym pieprzem, ewentualnie jeszcze mielonym kminkiem. Mięso (obrane z kości), grzyby  i kiełbasę kroimy  i wkładamy do zupy. Ugotowane osobno i pokrojone ziemniaki dodajemy do zupy na końcu. Kwaśnica ma być gęsta i kwaśna. Pyszna, charakterna! Polecam zwłaszcza zimą.
A o Chacie Magoda napiszę jeszcze w następnym poście :)