LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kuchnia polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kuchnia polska. Pokaż wszystkie posty

2012-04-07

Baby i babsztyle. Zielonych Świąt!

Sobotni stół ugina się od bab, mazurków i roślin, w mieszkaniu pachnie hiacyntami i drożdżowym ciastem. Pięknie,  tak trzymać! Zrobimy sobie wiosnę we własnym domu, skoro nie ma jej za oknem. Upiekłam babę Neli, bardzo chimeryczną*, lekką jak puch - tak delikatną, że aż wykipiała! Mąż, wezwany na ratunek, skwitował widok: - To nie baby. To babsztyle! Mam nadzieję, że mimo to babki będą smaczne, bo dołożyłam wszelkich starań - dodałam szafranu, dużo  namoczonych w rumie  rodzynków i pozwoliłam babom wyrastać do woli. A jednak... coś przeoczyłam, skoro jedna postanowiła wyjść z formy ;) 

Drożdżowa baba Neli z dodatkiem szafranu

Składniki:

zaczyn
  • 40 g świeżych drożdży
  • około 1/2 szklanki ciepłej wody (około 40 stopni C)
  • 1 łyżka cukru
  • łyżka mąki (to mój pomysł, według mnie drożdże lepiej wyrastają)
ciasto
  • 4 szklanki (570 g) przesianej mąki pszennej (ja daję więcej - co najmniej 600 g, bo nasza mąka jakby słabsza)
  • 1 1/2 szklanki (375 ml) ciepłego mleka (mam wrażenie, że warto dać mniej, jeśli żółtka okażą się duże)
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 szklanka (200 g) cukru
  • 10 żółtek
  • 120 g miękkiego masła 
  • 2 łyżki startej skórki z cytryny
  • 1/4 łyżeczki naturalnej esencji migdałowej / ja wolę cukier z wanilią
  • 200 g  namoczonych w rumie rodzynków
  • 2-3 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1/2 szklanki  płatków migdałowych
  • szczypta szafranu namoczona w odrobinie wody (niekoniecznie, ale skoro to Wielkanoc...)
  • 2 łyżki oleju
lukier  rumowy:
  • 1 łyżka rumu
  • 1 łyżka wody
  •  200 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
dodatkowo:
  • masło do wysmarowania formy
  • mąka do wysypania
Drożdże włożyć do miseczki, dosypać cukier i rozetrzeć. Dodać wodę i mąkę, rozetrzeć zaczyn trzepaczką, ma mieć gęstość jogurtu. Odstawić na 5-10  minut. Do dużej miski wsypać połowę mąki (2 szklanki), dodać ciepłe mleko i sól. Wymieszać. Wlać wyrośnięty zaczyn i ponownie wymieszać. W mikserze ubić tymczasem żółtka z  cukrem, dodać  masło, skórkę  z wyszorowanej cytryny, szafran, cukier z wanilią i resztę mąki. Ciasto wyrabiać hakami  około  15 minut, do momentu aż zacznie odstawiać od miski. 

Może to trwać nieco dłużej, ale ja poradziłam sobie w ten sposób, że po 15 minutach zrobiłam przerwę i po krótkim czasie dokończyłam wyrabianie. Wierzę, że ciasto uwalnia wtedy gluten i lepiej się je wyrabia.  Ale nie mam na to dowodów, więc możecie nie przywiązywać się do tej rady... Ciasto drożdżowe  z tego przepisu jest rzadkie, delikatne i klejące, ale można zakończyć wyrabianie, kiedy  zaczyna odchodzić od miski i pięknie błyszczy. Wyrobione ciasto należy   przykryć  i odstawić do wyrastania, do momentu aż  podwoi  objętość. Może to trwać kilka godzin, ale moje rosło w ekspresowym tempie i po niespełna godzinie mogłam dodać odsączone z rumu rodzynki, kandyzowaną skórkę pomarańczową i płatki migdałów. 

Wyrobiłam ciasto ponownie -  tym razem ręcznie -  a potem   umieściłam w dwóch formach z kominem, nasmarowanych masłem i oprószonych mąką. Zaryzykowałam i użyłam większej i mniejszej formy, co skończyło się wykipieniem ciasta, bo   należy pamiętać, by napełnić formy tylko do wysokości 1/3! 

Baby umieszczone w formach  odstawić  do ostatniego wyrastania, czyli do chwili, aż wypełnią prawie całą formę (potrwa to  około 1  godziny).  Pięknie wyrośnięte baby należy ostrożnie  wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec około 40 minut. (Moje musiały spędzić w piekarniku więcej czasu - piekły się tak długo, aż patyczek wbity w środek ciasta  był całkiem suchy). Gdyby  ciasto rumieniło się zbyt szybko, można  je przykryć folią aluminiową. Upieczone baby wyjąć z piekarnika i odstawić  na 10 minut, następnie  zdjąć formy i  studzić na kratce.  Polukrować lukrem utartym w mikserze (mieszadłem!) z rumu, wody, soku z cytryny i cukru pudru i podziwiać, bo jest co!
Ja polukrowałam tylko jedną babę, a drugą obsypałam obficie cukrem pudrem. Obie odnajdziecie na zdjęciach.

* O tym, jak inne blogerki pieką tę babę, możecie poczytać tu i tu.

Patrzę na mój bałaganiarski jeszcze, ale bardzo zielony i różowy od kwiatów, stół - i życzę Wam ZIELONYCH, HIACYNTOWYCH ŚWIĄT. Niech WIELKANOC TRWA!

2011-12-11

"Niech garnki perkoczą zimą!" Cielęcina w koperku

Czasami mam ochotę ugotować coś ściśle według przepisu jakiegoś kucharza. Nie jest to łatwe, bo zwykle i tak wprowadzam choćby drobne zmiany. Ale co nowego można dodać do delikatnej  potrawki cielęcej w śmietanie? Zaintrygował mnie jednak skandynawski  przepis z Food&Friends, w którym doprawia się mięso z sosem specjalną zaprawą octową. Spróbowałam - smak  przypominał marynatę do konserwowych ogórków albo ryb: słodko-kwaśną i  koperkową. Ponadto - nęciło mnie hasło "pyszne długie gotowanie", no i - wielbię wszelkie potrawki!
Wszystkie te pomysły są również konsekwencją diety eliminacyjnej, której się na jakiś czas poddałam i  która wcale nie jest monotonna. Nie jadam wprawdzie  chleba i jaj oraz kilku innych produktów, ale za to z chudym mięsem mogę sobie pohulać ;) . Była więc perliczka gotowana na parze z sosem zielonym, bywają osso bucco, duszona wołowina limusine, ekologiczne kurczaki czy też ryby na różne sposoby. No i warzywne zupy przeróżne, i kasze. Zdjęć nie ma i nie będzie, bo światło nie pozwala, ale napisać ku pamięci i pochwalić się mogę, prawda? Oto dokładny przepis na cielęcinę w koperku:

Składniki:
  • 80 dkg  przedniej cielęciny pokrojonej na duże kawałki
  • 3 marchewki
  • 2 pasternaki / u mnie jednak  pietruszki ;)
  • 2 cebule
  • 6 ziaren białego pieprzu
  • 3 liście laurowe
Zaprawa smakowa:
  • 100 ml wody
  • 50 ml ostu spirytusowego 12%
  • 1 łyżka cukru
  • 10 łodyżek koperku
Ponadto:
  • 200 ml śmietany
  • sól i pieprz
  • koperek
Pokroiłam mięso w dużą kostkę, a obrane warzywa -  w kawałki. Następnie włożyłam mięso do garnka i zalałam taką ilością wody, by zakryła mięso. Zagotowałam i zebrałam pianę. Dodałam warzywa i przyprawy, a następnie gotowałam potrawkę przez godzinę, aż mięso stało się kruche.
W tym czasie przygotowałam zalewę smakową, czyli zagotowałam wszystkie składniki. Kiedy mięso było wystarczająco miękkie, wyjęłam je z garnka, a wywar zredukowałam do 400 ml. Dodałam śmietanę i ponownie zagotowałam. Następnie niewielkimi porcjami dolewałam zaprawę smakową - aż do uzyskania odpowiedniego smaku. Autorzy piszą: Nie szczędź koperku! Się wie... Dodałam z powrotem mięso, doprawiłam potrawkę solą i pieprzem oraz wsypałam naprawdę dużą garść koperku. I gotowe! Smakowało :)
Gdybym sama miała przygotować taką potrawkę, dodałabym zapewne do smaku soku z cytryny i  szczyptę cynamonu, ale to miało być przecież pyszne długie gotowanie z cudzego przepisu. W tym wypadku był to przepis  Malin Andersson.



2011-11-13

Gęsi już wszystkie po wyroku...

... nie doczekały się kolędy...
No trudno -  u mnie też była  gęsina na świętego Marcina  i nie pomogła  wzruszająca pieśń Łucji Prus i Skaldów, ze słowami Agnieszki Osieckiej.  Raz w roku lubię  upiec gęś w całości, poza tym:  pochwalam  rodzącą na naszych oczach tradycję - gęś na Święto Niepodległości zamiast marszów przemocy na Marszałkowskiej!

Kiedy już udało nam się kupić gęś, a stało się to  dopiero w czwartek wieczorem (!), zaprosiłam Rodzinę na świąteczny piątek i urządziliśmy sobie jednodaniową  ucztę - pieczona  gęś z jabłkami i przystawki. Mniam. Przyjęcie było nieco improwizowane, bo zorganizowane w ostatniej chwili, ale Rodzina stanęła na wysokości zadania i przywiozła dodatki: kapusta z grzybami oraz  marynowane buraczki z  papryką od Mamy, marynowane gruszki od Teściowej, kasza gryczana, niepalona, od Siostry i  borówki... ze sklepu. Sama gęś najlepiej według mnie smakuje natarta solą, pieprzem, czosnkiem i majerankiem i  nadziana cząstkami jabłek oraz  gruszek, a potem   długo pieczona  w niskiej temperaturze (150 - 160 stopni). Jabłka i gruszki sprawiają, że  gęś nabiera wspaniałego smaku  i zachowuje kształt oraz nie wysycha. Owoców nie trzeba  potem jeść, ale można podać takie owocowe puree w osobnej miseczce. Danie  wystarczy dla 6 - 8  głodnych osób. 
Trudno taką upieczoną gęś  pokroić i ładnie podać, wjechała więc na stół  najpierw w całej okazałości -  po to, by później powrócić do kuchni dać się pokroić na spore porcje... 
Składniki:

  • 1 gęś (mrożona, "eine  junge,  polnische Gans")
  • 3 jabłka
  • 1 gruszka
  • 2 ząbki czosnku
  • majeranek
  • sól, pieprz
Gęś rozmrażałam  przez całą noc w temperaturze pokojowej, potem odcięłam kuper, usunęłam płaty tłuszczu ze środka, natarłam tuszkę solą,  pieprzem, roztartym czosnkiem oraz  majerankiem i zostawiłam w spokoju na kilka godzin. Potem nadziałam gęś cząstkami owoców ze skórką, spięłam otwór wykałaczkami i umieściłam w brytfannie z rusztem. Na spód wlałam 2 szklanki wody i  piekłam ptaka około 3 godzin  (ale warto piec nawet dłużej i po wyjęciu z pieca odstawić na 20 minut, by soki w mięsie  się ustabilizowały). Pamiętałam jeszcze,  by  często podlewać tuszkę sosem z dna brytfanny albo spryskiwać   wodą i owinęłam skrzydła folią aluminiową, by nie przypiekły się zanadto. Stopień zrumienienia gęsi można kontrolować - ja pod koniec pieczenia podniosłam temperaturę pieca do 200 stopni.  Tylko tyle. Żadna filozofia.

Przypominają mi się przy okazji  wspomnienia i powieści Joanny Chmielewskiej, która pisała, że w czasach powszechnych "niedoborów i braków w  zaopatrzeniu" zdarzało jej się przyrządzać gęś dla rodziny nawet bez żadnej okazji, bo tylko taki drób udawało się wówczas kupić bez kolejki. Kiedy indziej zaś (to chyba Lesio?) autorka pisała, że upiekli ze znajomymi całkiem niejadalną gęś, którą  nabyli  poza sezonem od osłupiałej gospodyni...  Takiej gęsi ani pieczenie, ani duszenie nie pomaga - wszak najlepsza gęsina  na świętego Marcina! Zatem: sezon na gęsinę uważam za rozpoczęty :)

Kaszę do gęsi  podsmażyłam na oleju i zalałam bulionem,  a konkretnie sosem z gęsiny oraz  wrzącą wodą, i gotowałam na niewielkim ogniu do miękkości. Pycha. Mama powiedziała, że i gęsi do takiej kaszy nie trzeba. To prawda, ale wielbiciele gęsiny górą!

Na deser były bardzo proste rogaliki  z różą od Basi. Dzięki Basiu! Przepisy na błyskawiczne ciasto krucho-drożdżowe podawałam tu i tu. Tym razem  ciasto podzieliłam na kilka części, każdą część rozwałkowałam w kształcie koła, przekroiłam  na 8 trójkątów, posmarowałam konfiturą z płatków róży, zwinęłam rogaliki, posmarowałam je rozmąconym żółtkiem, posypałam płatkami migdałów, ułożyłam na papierze do pieczenia i piekłam w temperaturze 180 stopni przez 25 minut.  Potem oprószyłam jeszcze rogaliki - dla smaku i urody - cukrem pudrem i podałam z herbatą. Z reszty ciasta   wykonałam struclę z jabłkami i orzechami.* Ot tak sobie, w ostatniej chwili... Ech! Żebym ja z równą przyjemnością  i od niechcenia lubiła sprzątać, pisać albo wykonywać te wszystkie czynności, których wykonywać nie lubię, byłabym "prawdziwym bohaterem w swoim domu", jak głosi  pewien slogan reklamowy;)

To ciasto nie doczekało się zdjęcia, ale rozwałkowałam je na cienki prostokąt, równomiernie ułożyłam na nim skrawki masła, złożyłam jak kopertę i rozwałkowałam ponownie. Zapewne warto ciasto nieco schłodzić, kilkakrotnie wałkować etc. , ale ja przecież chciałam upiec struclę błyskawiczną. I upiekłam!

Pozdrawiam Was!


2011-11-02

Z lekką nutą dekadencji, czyli śledź w oleju

Śledzie w oleju to moja tęsknota ostatnich dni. Nawet przygotowała je dla nas Ania, ale... tyle było innych smakołyków do spróbowania, że wcale się nimi nie najadłam. Wiem, wiem -  śledzie nie są po to, by się nimi  n a j e ś ć, wszak to przekąska albo zakąska do mocno schłodzonej wódki, ale czułam prawdziwy  niedosyt.

 Przy okazji -  zastanawiam się, czy dawny styl biesiadowania nie odchodzi powoli w niepamięć i zamiast śledzia z wódeczką nie wolimy czasem dipów, past, tart i  sałat wszelakich,  popijanych dobrym winem? Może śledzie i tatar zginą   razem z odchodzącą tradycją  imienin cioci? Trochę szkoda, prawda? Kiedyś - dobry śledzik, zagryziony kawałkiem pysznego razowca,  popijany zmrożoną, oleistą w konsystencji  wódką wyborową  to było prawdziwe przeżycie i dowód  kunsztu  kulinarnego,  jak piszą znawcy tematu! Sama się  niegdyś zdziwiłam, że śledź bywał  zakąską, którą podawano nawet na  eleganckich przyjęciach, nie tylko w męskim towarzystwie,  w podrzędnych knajpach albo w barach pod socjalizmem, jak to określa moja koleżanka... Dziś stał się właściwie tylko daniem wigilijnym, a i to często pogardzanym.

 Moi młodsi znajomi  nie są w stanie wziąć do ust nie tylko śledzia, ale i tatara, na widok galarety z nóżek (o flakach nie wspomnę) niemal dostają spazmów, a wódkę piją tylko w landrynkowych koktajlach. Za to zupełnie nie przeszkadzają im różne świństwa z mikrofali albo domowe resztki pożerane z plastikowych pudełek, zwanych w  kręgach korporacyjnych lunch boxami. Za szarlotkę - podgrzaną w mikrofali, a jakże, podaną  z bitą śmietaną w sprayu (!) -  mogą oddać życie a przynajmniej zdrowie. O  tempora, o mores... 

No dobrze, nie będę się nakręcać, bo i po co. Powtórzę tylko, że umiejętność docenienia dobrego jedzenia -  tak jak i dobrego alkoholu - to przywilej wieku ;)  Zanim zamkną nas w mniej lub bardziej ekskluzywnych domach starców (vide: Nowy wspaniały świat Huxleya lub Seksmisja) i zaczną karmić zmodyfikowaną soją**, zorganizujmy sobie dekadenckie party ze śledzikiem i wódką, a co! 

Oto mój    dekadencki śledź w oleju:

Składniki:
  • 400 g wymoczonych matjasów albo 2 tacki śledzi, np. firmy Lisner
  • ok. 200 ml oleju ( po 100 ml rzepakowego i lnianego z pierwszego tłoczenia*)
  • ocet winny lub spirytusowy (będzie bardziej dekadencko)
  • 2 liście laurowe
  • świeżo zmielony pieprz
  • tymianek
  • 4 cebule
  • 2 słoiki po 400 g
Przygotowuję dwa  słoiki typu weck lub twist i dwa rodzaje oleju. Śledzie moczę przez kilka godzin, a te z tacki tylko płuczę, kilkakrotnie zmieniając wodę. Kroję cebule w kostkę, śledzie zaś w kawałki i solidnie skrapiam je octem, następnie układam składniki  warstwami w słoikach. Dodaję liście laurowe, pieprz i gałązki tymianku. Śledzie z jednego słoika dokładnie zalewam olejem lnianym, te z drugiego - olejem rzepakowym, usuwam powietrze i zamykam słoje na kilka lub kilkanaście godzin***. Podaję z kromką pysznego razowca. Wielbicielom można ugotować do śledzi ziemniaki w mundurkach albo usmażyć placki ziemniaczane i podać jak bliny - ze śmietaną. Zmrożona wódka - obowiązkowa ;)

* Dodam jeszcze, że olej lniany tłoczony na zimno ma żółty kolor, wyczuwalną goryczkę w smaku i jest niezwykle, wręcz obrzydliwie, zdrowy -  jak twierdzą naukowcy  i specjaliści od żywienia. Dekadenci mogą go sobie tym razem  darować...
** Co mam nadzieję szybko nie nastąpi...
*** To śledzie do szybkiej "konsumpcji", jak  się w PRL-u mawiało, nie wymagają długiego dojrzewania w lodówce :)


2011-10-23

Domowy twaróg z maślanki

Domowy twarożek to odpowiedź na potrzebę jedzenia produktów naturalnych i dietetycznych. Zdaję sobie sprawę z tego, że to idea nie do końca spełniona, bo maślanka  ze sklepu jest produktem przetworzonym, zawiera oprócz mleka i bakterii zapewne mleko w proszku, ale podoba mi się w tym przepisie łatwość wykonania - takie wieczorne czary-mary: maślankę wystarczy podgrzać, ostudzić, wylać na sitko i zostawić na noc. Rano na śniadanie zajadamy delikatny, wilgotny, lekko kwaśny twarożek. I chudy, oczywiście ;)
Prawdziwy twarożek z wiejskiego mleka byłby zapewne jeszcze lepszy, ale  tłusty i bardziej kaloryczny, wobec tego przepis  ten odkładamy na zaś. Póki co - serek maślankowy wybornie smakuje z rzodkiewką, śmietaną, ze szczypiorkiem i odrobiną soli, w towarzystwie kromki chleba z ziarnami. Przepis ten widziałam w kilku miejscach w internecie, ale wart jest popularyzacji.  Zapraszam.

Składniki:
  • 1 i 1/2litra maślanki
  • ew. 1 łyżka tłustej śmietany (tylko dla niedbających o dietę -  podstawowy przepis tego nie przewiduje...)
Maślankę należy wlać do garnka i podgrzewać na niewielkim ogniu do 70 stopni, czyli do chwili, aż zacznie się rozwarstwiać -  to znaczy, że  serek (skrzep) będzie się oddzielał   od serwatki. Nie wolno w tym czasie zagotować maślanki, bo ser może okazać się zbyt suchy. Teraz trzeba wyłączyć gaz i zostawić maślankę w garnku przykrytym pokrywką, aż ostygnie do temperatury pokojowej, a po ostygnięciu wylać serek na sitko wyłożone gazą i odczekać kilka godzin, aż serwatka odcieknie. Rano wyjmiemy z sitka około 300 gramów twarogu. Wystarczy na śniadanie dla 2- 3 osób ;)



2011-07-22

Kocham kaszę! I koty...

Moje uczucie do kaszy gryczanej wybuchło znienacka i to  całkiem niedawno. Dotychczas ją lubiłam, ale gdyby ktoś kaszą  kazał mi zastąpić w niektórych potrawach ziemniaki albo kładzione kluseczki - odmówiłabym stanowczo. Ale - taka kasza prażona na sypko, cudownie chrupiąca i popijana maślanką albo kefirem - to jest smak dzieciństwa! Moja Mama przygotowywała  ją w prodiżu (kto to jeszcze pamięta!) a Babcia gotowała króciutko z solidną łyżką smalcu ze skwarkami, owijała gazetami i kocem, a potem   trzymała przez kilka  godzi  pod kołdrą... Najlepszy pomysł mieli moi Teściowie: podczas długich zagranicznych podróży,  rano zagotowywali kaszę, chowali do luku bagażowego i  trzymali  w cieple do wieczora, by potem zjeść ją z jakimś mięsem czy sosem  na kolację na którymś z chorwackich kempingów. Nie musieli długo  czekać na obiad ;)

Ostatnio usłyszałam, że wybierającym się na Białoruś Polakom radzono, by zabrali  w prezencie kaszę gryczaną w torebkach. Tam podobno kasza jest podstawą wyżywienia, a zaczyna jej brakować...

Dziś nasza poczciwa kasza gryczana w najprostszej odsłonie - ze skwarkami! Specjalnie do tego celu kupiłam kawałek słoniny i wędzonego boczku, choć zwykle prażyłam kaszę na oleju. Ale ze skwarkami najlepsza!

Składniki:
  • 200 g kaszy gryczanej palonej
  • 1 - 2 łyżki smalcu ze skwarkami ze słoniny i wędzonego boczku lub cebulka uduszona na oleju
  • woda
  • sól
Tłuszcz rozpuszczam na głębokiej patelni, dodaję kaszę i mieszam przez chwilę, jak przy przyrządzaniu risotta, dopóki kasza się nie przyrumieni. Zalewam wrzątkiem, tak, aby woda przykryła kaszę, solę i powoli gotuję po przykryciem około 15 minut,  dopóki kasza nie wchłonie całego płynu. Próbuję i - jeśli jest nadal twarda, dolewam wrzątku, a jeśli płynu było za dużo - odparowuję go na silnym ogniu. Gotowe! Podaję z kubkiem pysznej maślanki. Cudowne wiejskie jedzenie, które nie ma nic wspólnego z rozgotowaną kaszą z polskich knajp i stołówek:

Nasyceni i zadowoleni mamy wreszcie czas  pomyśleć o innych, czyli o naszych "braciach mniejszych". Mam na myśli KOTY. Psy też kocham i zawsze ich widok  poprawia mi nastrój, ale koty to cudowne, charakterne stworzenia, o których można opowiadać anegdoty, które stają się wspaniałymi domownikami (mój Kot na  przykład nieco się obraża, kiedy nie dostaje miejsca przy stole i zwykle obserwuje, kogo może podsiąść znienacka; kiedyś nawet postanowił poczęstować się kieliszkiem szampana. Francuskiego, o zgrozo!) No, ale on jest rozpuszczony jak dziadowski bicz! O gotowaniu w towarzystwie kota pisałam tu. W tej chwili osiem kilo tego szczęścia  gramoli mi się na kolana i przeszkadza pisać posta... Ale bywa i tak:


 Bo WSZYSTKIE koty są  cudowne, mięciutkie, mruczące, przylepne, inteligentne, leczą choroby itd. A niektóre są w dodatku tak śliczne i przyjazne jak te w Domu Tymianka, i gotowe do kochania od zaraz. Kto przygarnie takie CUDA? Zajrzyjcie tutaj i napiszcie do Ori.  Potem będziecie wykrzykiwać tak jak my: O Boże, jak my mogliśmy do tej pory żyć bez kota?!

2011-06-29

Midsommar po polsku, czyli letnie przesilenie. I ryby


Jak świętowac Midsommar po polsku? Dla Skandynawów jest to bardzo ważne święto - niemal wszyscy  Szwedzi spotykają się wtedy na festynach, w ogrodach, w daczach nad wodą, tańczą i jedzą   śledzia ze śmietaną i szczypiorkiem oraz ziemniaki, zapijając piwem lub akwawitem. Skąd wiem? - Justyna mi mówiła... 
A tak na poważnie - uwielbiam letnie przesilenie i nie ma znaczenia, czy nazwiemy je  MidsommarNocą Kupały, Sobótką czy też nocą świętojańską - czas ten ma w sobie magię najdłuższego dnia i najkrótszej nocy. To święto słońca, wody, ognia i całej  natury.
My pojechaliśmy wtedy na Mazury, jedliśmy złowione przez Mamę (!)  smażone płocie i ukleje, popijaliśmy   piwem, a na deser podjadaliśmy  truskawki, kontemplując  kiczowaty zachód słońca nad jeziorem. Było pięknie! Do domu przywieźliśmy zapas ryb i trochę wspomnień z miejsc, gdzie szumią trzciny i rosną poziomki.


Na powrót Siostry  z Prowansji przygotowałam szybki lunch - tylko smażone ryby, posypane grubą solą, sałatka z pomidorów z bazylią i zimne białe wino. Pycha! Można było dzielic się wrażeniami - pola lawendowe i  szumiące cicho trzciny, obok których  przepływa się nieśpiesznie łódką...

A ryby przyrządza się  bardzo prosto, wystarczy je złowic albo poczekac, aż  Mama wyjedzie  na Mazury ;)

Składniki:
  • płocie, leszcze i ukleje złowione przez Mamę
  • mąka
  • sól
  • cytryna

Ryby sprawione  jeszcze na łódce (to robi R.), lekko solę, pieprzę, obtaczam  w mące i smażę w głębokim tłuszczu (oleju). Odsączam na papierowym ręczniku, posypuję jeszcze raz  grubą solą i podaję chrupiące  z cytryną. Wino i sałata - wskazane!

2011-03-13

Potrawka z kurczaka. Comfort food na pożegnanie zimy

Mam słabość do tego dania i przygotowuję je w różnych wersjach - z kurczaka ugotowanego w  rosole, z duszonych udek, z dodatkiem pieczarek albo zielonego groszku... Potrawka z kurczaka to po prostu danie mojego dzieciństwa. Moja Mama gotowała w domu pyszną, pełną mięsa i warzyw  potrawkę, która zadawała kłam socjalistycznej zmorze, czyli   "kurze w krochmalu", jak nazywaliśmy potrawę podawaną w każdej stołówce szkolnej. Przyznam ze wstydem, że lubiłam nawet te stołówkowe wersje ;) Po prostu - potrawka z kurczaka była jednym z moich dań ulubionych! Dziś najczęściej przygotowuję ją tak:

Składniki:
  • ugotowany kurczak z rosołu z kilkoma  marchewkami
  • 200 ml śmietany
  • cebula
  • 1 - 1 i 1/2  szklanki rosołu (zależy od wielkości kurczaka)
  • 1 łyżka masła
  • 1 czubata   łyżka mąki
  • sól, pieprz
  • sok z cytryny
  • pęczek koperku
Kurczaka obieram ze skóry i z kości, dzielę na dość duże kawałki. Pokrojoną w kostkę cebulę przesmażam na maśle i zalewam śmietaną, następnie duszę przez chwilę. Tak robi moja Mama - to dobrze wpływa na ostateczny smak potrawki. Następnie wlewam zimny rosół, wkładam mięso, pokrojone na kawałki marchewki,  posiekany koperek i duszę, redukując płyn. Jeśli to konieczne, dodaję  do sosu 1 - 2 łyżki mąki, wymieszanej z odrobiną zimnej wody, potem przyprawiam solą, pieprzem i odrobiną soku cytrynowego, i ponownie zagotowuję. Tak przygotowaną potrawkę podaję z puree ziemniaczanym i sałatą albo  buraczkami. Jeśli mam ochotę podać potrawkę z ryżem - dodaję do smaku więcej soku z cytryny, by całość nabrała charakteru.
Tak wygląda przepis podstawowy. Można jeszcze dodać do dania inne warzywa z rosołu albo szklankę mrożonego zielonego groszku czy  podduszone pieczarki. Pycha!
W ten sposób postanowiłam pożegnać zimę i przejść na dania sezonowe - lekkie i  nowoczesne. Postanowiłam też zacząć jeździć na rowerze... Zobaczymy, na jak długo wystarczy mi zapału ;) Wam przesyłam bukiet białych tulipanów z mego stołu. Wiosna idzie!

PS: Czy Wasze koty też  otwierają   szafki kuchenne i wyciągają z kosza na  śmieci kości  i resztki  z kurczaka ?! Tak tylko pytam...

2011-03-06

W kuchni z kotem. Bulion i cała reszta...


Zdjęć Wam oszczędzę, dość, że wyglądało to tak: postanowiłam ugotować dobry bulion lub też rosół albo pyszny krupnik i w tym celu wyjęłam z lodówki kawałek rostbefu, umieściłam mięso w garnku i zalałam wodą. Niech sobie postoi  odrobinę - pomyślałam. W tym momencie w kuchni zmaterializował się mój kot, smacznie dotychczas śpiący w pościeli. Nie zważając na mnie, wskoczył na blat i zanurzył łepek w garnku.

Delikatnie  zdjęłam kota z kuchenki. Kot z filozoficznym spokojem wskoczył ponownie na blat. Przykryłam garnek z mięsem patelnią (bo dość ciężka) i poszłam sobie. Usłyszałam hałas i zobaczyłam kota, który odsuwa patelnię i wkłada łapę do gara. - Tak nie wolno - powiedziałam  stanowczo i zrzuciłam kota na podłogę. Garnek przykryłam pokrywką uniwersalną i patelnią. Po chwili usłyszałam hałas... Kot odsunął pokrywkę i patelnię,  i metodycznie dobierał się do mięsa. - Tak nie wolno - powtórzyłam z naciskiem i przykryłam garnek pokrywką od kompletu, dobrze dopasowaną. Po chwili usłyszałam znad garnka  ponaglające miałczenie. - Pomóż mi zdjąć tę pokrywkę - wymiałczał kot. - Jasne! Jeszcze czego. Dostał chrupki.  "Droga Redakcjo - czy ja popełniam jakieś błędy wychowawcze? "

Ostatecznie poszliśmy na  kompromis, a kompromis wyglądał tak: Kot siedział w kąciku (udawał, że go nie ma), a ja walczyłam już tylko z bulionem, warzywami, beszamelem i narastającym bałaganem kuchennym. A przyznam, że nie jest łatwo utrzymać porządek w kuchni, w której chce się ugotować bulion, krupnik, warzywa na parze i warzywa na sałatkę jarzynową oraz sos beszamelowy.
A w związku z beszamelem przypomniała mi się niedawna rozmowa z moją Siostrą:
- jakiś oldschoolowy ten sos - powiedziała,  zajadając gołąbka w pomidorowym sosie, mocno doprawionym śmietaną.
- Ano, oldschoolowy - przytaknęłam...
Teraz  zapraszam Was na  na równie  "oldschoolowe" danie:  kapusta włoska z warzywami  pod beszamelem. Właściwie to miałam po prostu ochotę na kapustę włoską, a wszystkie inne potrawy powstały przy okazji ;) Przepis też chyba nie jest potrzebny - wystarczy pokrojoną na duże kawałki kapustę ugotować w rosole lub  bulionie  i podać w towarzystwie innych gotowanych warzyw. Całość polać beszamelem doprawionym sokiem z cytryny albo białym sosem koperkowym (bulion + śmietana + mąka + koperek).

Można do tego podać jeszcze mięso z rosołu, ale pamiętajmy - to nie jest prawdziwy sztukamięs. Na   "sztukamięs przy kości"  i "duże jasne" (owszem, Tuwim się kłania) zaproszę innym razem.

I najważniejsze: gości tego dnia na obiad nie zapraszałam, więc wszelkie krytyczne uwagi na temat obecności kota w kuchni są  całkowicie chybione ;)

2011-02-26

Bieszczady w nowej odsłonie i karnawałowy makowiec

Tam, gdzie spod śniegu zamiast przebiśniegów wyrastają misie (tzn. psie zabawki porzucone w listopadzie...) i gdzie psy biegają, aż wiatr łopocze im w uszach:
 A młode kózki wychodzą na swój pierwszy spacer:

Tam, gdzie na ścieżce widać tropy dzikich  zwierząt:
A w pobliskim gąszczu można dostrzec jelenia:
I gdzie skuty lodem Wołosaty  meandruje łagodnie:
A bobry budują żeremia nawet z najgrubszych drzew:
Wszędzie tam byliśmy i odpoczywaliśmy w tym roku, racząc się karnawałowym makowcem. Makowiec upiekłam w nocy przed wyjazdem i zabrałam ze sobą w Bieszczady, by podjadać go w drodze albo wieczorami przy kominku u Jagody i Maćka, z kieliszkiem   nalewki żurawinowej w ręku.
Ciasto wybrałam łatwe niesłychanie, krucho-drożdżowe, nadziałam je domową  masą makową i posypałam cukrem pudrem. Jeśli do masy dodamy ulubione  bakalie i alkohol, otrzymamy makowiec prawdziwie świąteczny. Ważne, by maku było dużo, a ciasta niewiele. Polecam! Każdy potrafi go upiec :) Przepis znalazłam tu.
W mojej wersji przepis jednak  wyglądał nieco inaczej. W nawiasach podaję proporcje na dwa zgrabne makowce długości blachy do pieczenia (z wyposażenia piekarnika).

Ciasto:
  • 500 g mąki (330 g )
  • 250 g masła (170 g)
  • 100 g cukru pudru z prawdziwą wanilią (70 g)
  • 50 g drożdży (33 g)
  • 2 jaja (1 jajo)
  • 3 żółtka (2 żółtka)
  • 3 łyżki gęstej śmietany lub jogurtu (2  łyżki)
Masa makowa:
  • 350 g maku 
  • 250 - 300 g cukru pudru z prawdziwą wanilią 
  • 1 jajo
  • 1 żółtko
  • 30 g drożdży (20 g)
  • 1 łyżka mąki pszennej 
  • 2  łyżki bułki tartej
  • kieliszek rumu
  • 100 g rodzynek
  • 3 łyżki pokrojonej w kostkę kandyzowanej skórki pomarańczowej

Sposób przygotowania:

Ciasto:
Drożdże należy wymieszać ze śmietaną  i łyżeczką cukru. Mąkę przesiać  do miski, następnie posiekać z masłem i  dodać lekko wyrośnięty rozczyn oraz  resztę składników,  zagnieść  ciasto jak na pierogi. Zostawić pod przykryciem na 30 -50 minut. 

 Masa makowa:
Mak należy zalać wrzącą wodą i gotować 30 - 35 minut. Ostudzić, odcedzić na sicie i przekręcić przez maszynkę  dwukrotnie (wystarczy raz, jeśli mamy drobne sitko do maku). Mak połączyć z pozostałymi składnikami, na końcu  zetrzeć na tarce drożdże, które należy dokładnie wymieszać z masą makową. *

Następnie podzielić ciasto na połowę i kolejno rozwałkować każdy kawałek na duży, cienki prostokąt. Na cieście równomiernie rozsmarować połowę masy makowej, zawinąć  delikatnie krótsze brzegi, by mak nie wydostał się na zewnątrz i zrolować makowiec wzdłuż dłuższego boku. Delikatnie przenieść makowiec na papier do pieczenia. Dokładnie i równo (!) zawinąć ciasto w papier, zostawiając 1-2 cm luzu (można papier spiąć szpilkami albo brzeg zawinąć pod spód makowca) i przełożyć   na blachę do pieczenia. To samo zrobić z drugim makowcem. Pozwolić ciastom  wyrastać w cieple około 30 minut, a potem piec je w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) przez  30 -35 minut.

*Zawsze daję do maku żółtka i ubite białka, ale tym razem chciałam wypróbować przepis z  Dwóch Chochelek. Masa makowa rzeczywiście nie oddzielała się od ciasta, ale nie wiem, czy to zasługa drożdży, czy też papieru do pieczenia. Mój makowiec okazał się bardzo smaczny i ładny, czego nie oddaje zdjęcie, bo kroiłam ciasto jeszcze ciepłe... Nie wiem też, czemu makowiec popękał nieco. Może nie pozwoliłam mu dobrze wyrosnąć? Co tam - i tak polecam!