LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Waniliowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Waniliowo. Pokaż wszystkie posty

2013-04-02

Poświąteczne śniadanie i baba drożdżowa zaparzana


To były udane święta,  pełne urodzinowych kwiatów i pogodne mimo śniegu za oknem. A po świętach najlepiej zasiąść do nieśpiesznego śniadania i zajadać  babę drożdżową z odrobiną pysznego francuskiego masła (dziękuję, Filipie!). Baba drożdżowa zaparzana utrzymuje dłużej świeżość, więc warto ją upiec na Wielkanoc. Oto przepis:

Świąteczna baba zaparzana

Składniki na 2 duże baby:
  • 70 dkg mąki
  • 7 dkg drożdży
  • 250 - 300 ml mleka
  • 8 żółtek
  • 150 g cukru
  • 120 g masła
  • szczypta szafranu rozpuszczonego w spirytusie
  • garść rodzynków namoczonych w rumie
  • skórka starta z cytryny
  • garść pokrojonych migdałów 
  • kilka łyżek kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • szczypta soli
  • cukier z prawdziwą wanilią
Z drożdży, 1 łyżeczki cukru, 1 łyżki mąki i 1/4 szklanki mleka sporządzam rozczyn i odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.  Pozostałe mleko gotuję i wrzącym zalewam połowę mąki; mieszam dokładnie i odstawiam do przestudzenia. Szafran zalewam małą ilością spirytusu i odstawiam, by się rozpuścił.
 Wyrośnięty rozczyn  łączę dokładnie  z przestudzoną mąką i  odstawiam pod przykryciem w ciepłe miejsce, aby ciasto trochę podrosło ( ok. 15 minut). W tym czasie ucieram na parze na puszystą masę  żółtka z cukrem i cukrem waniliowym  oraz roztapiam masło w rondelku.  Do ciasta dodaję żółtka, szafran, szczyptę soli i bardzo dokładnie wyrabiam, dosypując stopniowo pozostałą mąkę. Wlewam przestudzone masło i jeszcze wyrabiam, na końcu wsypuję rodzynki, skórkę pomarańczową i migdały*. Ciasto  musi teraz rosnąć ok. 30 - 40 minut. Przebijam je pięścią i pozostawiam do ponownego wyrośnięcia. Po tym czasie przekładam je do dwóch  form z kominkiem, czekam, aż baby wypełnią brzegi formy  i piekę  w temperaturze 180 stopni ok. 40 - 50  minut. Zdarza się, że muszę je piec nieco dłużej - sprawdzam patyczkiem, czy ciasto jest upieczone.
Upieczone baby   posypuję  cukrem pudrem albo  lukruję. Jeśli chcę jedną babę zamrozić, by była świeża w drugim dniu świąt, wkładam ją do folii bez posypywania cukrem i umieszczam w zamrażarce.  Rozmrażam babę na godzinę przed podaniem na stół i dopiero wtedy posypuję obficie cukrem pudrem. Bez drożdżowej baby nie ma dla mnie świąt wielkanocnych!

* Ciasto wyrabia za mnie robot, ale kiedy jest już niemal do końca wyrobione, lubię je jeszcze pozagniatać   przez chwilę na stolnicy - dłońmi posmarowanymi olejem. 

Teraz krótko o kotach: Tycio wielkanocny spisał się na medal: ukradł pęto kiełbasy i podrzucił Bonifacemu, napoczął świąteczną szynkę, spróbował kajmakowego mazurka (starannie omijając migdały), turlał przepiórcze jajeczka po stole i po podłodze, zjadał owies i wąchał, wąchał kwiaty! Upodobał sobie szczególnie białe tulipany ... Bonifacy tymczasem dostojnie brodził w zaspach śniegu na naszym balkonie.
 Na szczęście podczas śniadania wielkanocnego koty zjadły swoje śniadanie i zachowały się właściwie - najedzone  zniknęły grzecznie w sypialni :)
Wiosny w sercach  i w naturze Wam życzę!




2013-01-13

Panna cotta i granaty

 Witam Was bielą i czerwienią w NOWYM ROKU. Życzę wszystkim wielu marzeń do spełnienia, a  obfitości i kulinarnych inspiracji tyle, ile jest pestek w owocu granatu! Granat to wprawdzie owoc, który kojarzy się z żydowskim Nowym Rokiem (Rosz ha-Szana),  przypadającym we wrześniu, ale co tam, byle się życzenia spełniały! 

Tak sobie myślę o sile świąt i tradycji w ogóle i trochę mi żal, że nasze prasłowiańskie Gody (zastąpione Bożym Narodzeniem) trwają coraz krócej i że na Szczodry Wieczór (święto Trzech Króli) nie pieczemy już  szczodraków (pierogów, którymi obdarowywano innych), ale wybiegamy myślami  w przyszłość i z niecierpliwością wypatrujemy wiosny. A tu przecież śnieg za oknem, karnawał w pełni, czas spotkań z rodziną i przyjaciółmi. Spotkanie nawet udało mi się zaaranżować, ale podałam na kolację same obce dania... Była więc jagnięca potrawka rogan yosh, były pieczone bataty i inne warzywa, była, wreszcie, na deser panna cotta z sosem malinowym. I było kilka godzin szczerego, oczyszczającego śmiechu, kiedy to  opowiadaliśmy sobie wszystkie najgłupsze przygody, jakie przytrafiły nam się w ostatnim czasie. Cudowna śmiechoterapia! Polecam.

 Dziś za to prosta i elegancka panna cotta - w nieco innym wydaniu. Uwielbiam tę  z malinowym sosem, ale za to granaty pięknie się prezentują o tej porze roku i świetnie kontrastują ze słodyczą deseru. Poza tym - sosu malinowego chwilowo zabrakło...

Tym, którzy nie wiedzą jeszcze, jak przygotować ten niezwykle prosty deser, radzę  ostrożnie dawkować  żelatynę, żeby śmietanka nie ścięła się zbyt mocno (tak jak moja) oraz używać najlepszych składników. Inaczej otrzymamy taką sobie galaretkę, a nie cudowny waniliowo-śmietankowy deser, który należy podawać z musem z ulubionych owoców. 

Składniki:
  • 1/2 litra słodkiej śmietanki 30% ( w wersji lekkiej można połowę śmietanki zastąpić mlekiem)
  • laska wanilii
  • 3-4 łyżki cukru
  • 3-4 łyżeczki żelatyny (ja dałam trochę więcej, bo goście mieli wkrótce się pojawić, ale z mojego doświadczenia wynika, że warto dać mniej żelatyny i dłużej chłodzić deser w lodówce.)
  • garść pestek granatu albo garść malin zmiksowana z cukrem do smaku
  • listki mięty albo melisy do dekoracji (uważni goście zauważyli, że u mnie jest coś innego...)
Laskę wanilii należy rozciąć i wrzucić do rondla ze śmietanką oraz cukrem. Podgrzewać na niewielkim ogniu, stale mieszając. Na chwilę przed zagotowaniem zdjąć z ognia, dodać  żelatynę i dokładnie wymieszać  śmietankę (najlepiej trzepaczką rózgową), aż do całkowitego rozpuszczenia żelatyny. Ochłodzić w lodówce przez godzinę lub dwie (a nawet dłużej, bowiem wszystko zależy od jakości żelatyny), wyjąć ostrożnie z miseczki  i podawać z pestkami dojrzałego granatu albo z malinowym sosem. 

Część deserów przygotowałam i podałam w szklaneczkach, a   maliny z sosem wyłożyłam na wierzch, pozostałe zaś chłodziłam w miseczkach i podałam  następnego dnia na talerzykach (miseczki  wstawiłam   na chwilę  do gorącej wody, by łatwiej  było pannę   cottę  wyłożyć na talerzyki). Obie wersje smakowite, polecam!
Tym razem panna cotta bez kota, bo Tycio nie załapał się w kadr, choć usilnie próbował :)


2012-04-07

Baby i babsztyle. Zielonych Świąt!

Sobotni stół ugina się od bab, mazurków i roślin, w mieszkaniu pachnie hiacyntami i drożdżowym ciastem. Pięknie,  tak trzymać! Zrobimy sobie wiosnę we własnym domu, skoro nie ma jej za oknem. Upiekłam babę Neli, bardzo chimeryczną*, lekką jak puch - tak delikatną, że aż wykipiała! Mąż, wezwany na ratunek, skwitował widok: - To nie baby. To babsztyle! Mam nadzieję, że mimo to babki będą smaczne, bo dołożyłam wszelkich starań - dodałam szafranu, dużo  namoczonych w rumie  rodzynków i pozwoliłam babom wyrastać do woli. A jednak... coś przeoczyłam, skoro jedna postanowiła wyjść z formy ;) 

Drożdżowa baba Neli z dodatkiem szafranu

Składniki:

zaczyn
  • 40 g świeżych drożdży
  • około 1/2 szklanki ciepłej wody (około 40 stopni C)
  • 1 łyżka cukru
  • łyżka mąki (to mój pomysł, według mnie drożdże lepiej wyrastają)
ciasto
  • 4 szklanki (570 g) przesianej mąki pszennej (ja daję więcej - co najmniej 600 g, bo nasza mąka jakby słabsza)
  • 1 1/2 szklanki (375 ml) ciepłego mleka (mam wrażenie, że warto dać mniej, jeśli żółtka okażą się duże)
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1 szklanka (200 g) cukru
  • 10 żółtek
  • 120 g miękkiego masła 
  • 2 łyżki startej skórki z cytryny
  • 1/4 łyżeczki naturalnej esencji migdałowej / ja wolę cukier z wanilią
  • 200 g  namoczonych w rumie rodzynków
  • 2-3 łyżki kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1/2 szklanki  płatków migdałowych
  • szczypta szafranu namoczona w odrobinie wody (niekoniecznie, ale skoro to Wielkanoc...)
  • 2 łyżki oleju
lukier  rumowy:
  • 1 łyżka rumu
  • 1 łyżka wody
  •  200 g cukru pudru
  • 1 łyżeczka soku z cytryny
dodatkowo:
  • masło do wysmarowania formy
  • mąka do wysypania
Drożdże włożyć do miseczki, dosypać cukier i rozetrzeć. Dodać wodę i mąkę, rozetrzeć zaczyn trzepaczką, ma mieć gęstość jogurtu. Odstawić na 5-10  minut. Do dużej miski wsypać połowę mąki (2 szklanki), dodać ciepłe mleko i sól. Wymieszać. Wlać wyrośnięty zaczyn i ponownie wymieszać. W mikserze ubić tymczasem żółtka z  cukrem, dodać  masło, skórkę  z wyszorowanej cytryny, szafran, cukier z wanilią i resztę mąki. Ciasto wyrabiać hakami  około  15 minut, do momentu aż zacznie odstawiać od miski. 

Może to trwać nieco dłużej, ale ja poradziłam sobie w ten sposób, że po 15 minutach zrobiłam przerwę i po krótkim czasie dokończyłam wyrabianie. Wierzę, że ciasto uwalnia wtedy gluten i lepiej się je wyrabia.  Ale nie mam na to dowodów, więc możecie nie przywiązywać się do tej rady... Ciasto drożdżowe  z tego przepisu jest rzadkie, delikatne i klejące, ale można zakończyć wyrabianie, kiedy  zaczyna odchodzić od miski i pięknie błyszczy. Wyrobione ciasto należy   przykryć  i odstawić do wyrastania, do momentu aż  podwoi  objętość. Może to trwać kilka godzin, ale moje rosło w ekspresowym tempie i po niespełna godzinie mogłam dodać odsączone z rumu rodzynki, kandyzowaną skórkę pomarańczową i płatki migdałów. 

Wyrobiłam ciasto ponownie -  tym razem ręcznie -  a potem   umieściłam w dwóch formach z kominem, nasmarowanych masłem i oprószonych mąką. Zaryzykowałam i użyłam większej i mniejszej formy, co skończyło się wykipieniem ciasta, bo   należy pamiętać, by napełnić formy tylko do wysokości 1/3! 

Baby umieszczone w formach  odstawić  do ostatniego wyrastania, czyli do chwili, aż wypełnią prawie całą formę (potrwa to  około 1  godziny).  Pięknie wyrośnięte baby należy ostrożnie  wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec około 40 minut. (Moje musiały spędzić w piekarniku więcej czasu - piekły się tak długo, aż patyczek wbity w środek ciasta  był całkiem suchy). Gdyby  ciasto rumieniło się zbyt szybko, można  je przykryć folią aluminiową. Upieczone baby wyjąć z piekarnika i odstawić  na 10 minut, następnie  zdjąć formy i  studzić na kratce.  Polukrować lukrem utartym w mikserze (mieszadłem!) z rumu, wody, soku z cytryny i cukru pudru i podziwiać, bo jest co!
Ja polukrowałam tylko jedną babę, a drugą obsypałam obficie cukrem pudrem. Obie odnajdziecie na zdjęciach.

* O tym, jak inne blogerki pieką tę babę, możecie poczytać tu i tu.

Patrzę na mój bałaganiarski jeszcze, ale bardzo zielony i różowy od kwiatów, stół - i życzę Wam ZIELONYCH, HIACYNTOWYCH ŚWIĄT. Niech WIELKANOC TRWA!

2011-07-26

Tort imieninowy

 Co jest trudnego w przygotowaniu tortu? Wszystko -  chciałoby się krzyknąć! Sama nie wiem - tak naprawdę  składanie, przekładanie i dekorowanie masą wydaje mi się sztuką i  nie pomaga równo wypieczony biszkopt (mój taki był) ani obręcz, która powstrzymuje krem, ani szeroki nóż... Potrzebna jest WPRAWA, a ja takiej nie mam ;) A mimo to tort imieninowy mi się zamarzył i go upiekłam - w dodatku w dniu, kiedy przychodzili goście. O moim szaleństwie niech świadczy fakt, że w tym samym dniu upiekłam jeszcze pasztet z mięs mieszanych (!), ciabatty, ciasto z owocami, dwie tarty i wielką blachę udek z kurczaka, pieczonych z warzywami, podlanych   białym winem. Piekarnik wytrzymał. Ja niekoniecznie...

Ale  tort ten jest pyszny i naprawdę łatwy oraz szybki w przygotowaniu,  bo to wypiek podobny do tortu z Czarnego Lasu, tylko z innymi owocami. Biszkopt jest  wysoki i wilgotny, a bita śmietana - wiadomo, musi być dobrze schłodzona i tyle. Przepis na biszkopt zaczerpnęłam od Asi z Kwestii Smaku, która  napisała, że ciasto jest wilgotne i łatwe do przekrojenia, ponadto -  pyszne i niezawodne! Domowy dżem albo konfitura dodatkowo je nawilżają i podkręcają smak,  który jest bardziej intensywny niż smak samych surowych owoców.
Serdecznie polecam! Obiecuję sobie, że w tym sezonie upiekę jeszcze oryginalną wersję tortu szwarcwaldzkiego, bo z wiśniami tort ten jest doskonały (wyjąwszy gotowce z cukierni).

Składniki:

Biszkopt kakaowy - proporcje na mniejszą (22 cm) i - w nawiasie - na  większą (24 cm) tortownicę:

  • 2/3 szklanki cukru / 1 szklanka cukru
  • 5 jaj / 7 jaj
  • 1/2 szklanki kakao /2/3 szklanki 
  • 1/2 szklanki mąki tortowej /2/3 szklanki
Krem:
  • 1 litr bardzo dobrze schłodzonej śmietany kremówki (30 % lub 36 %)
  • 1/2 szklanki cukru z wanilią
  • 3 łyżeczki żelatyny
oraz:
  • domowy dżem jagodowo-malinowy (1 słoiczek)
  • kilka łyżek nalewki malinowej (niekoniecznie)
  • ok 300 g malin 
  • ok. 300 g borówek amerykańskich
  • listki mięty pieprzowej


Biszkopt piekłam w małej tortownicy - o średnicy 22 cm, dlatego zmniejszyłam proporcje składników. Zaczęłam od wyłożenia dna tortownicy papierem do pieczenia i zapięcia obręczy. (Boków tortu nie należy smarować tłuszczem ,bo nie dodajemy proszku do pieczenia! ). Następnie nastawiłam piekarnik na 170 stopni i zajęłam się ciastem. Połączyłam mąkę i kakao, potem przesiałam  dwukrotnie. Oddzieliłam białka od żółtek i ubijałam białka w mikserze około 2 minut, potem powoli dodawałam cukier, następnie po jednym żółtku, cały czas ubijając masę. Do ubitej masy dodałam mąkę w trzech porcjach i każdą porcję wymieszałam z masą jajeczną za pomocą szpatułki. Ciasto wlałam do tortownicy i piekłam około 40 minut - do suchego patyczka. Gorące ciasto energicznie rzuciłam o blat, by usunąć nadmiar powietrza (?) i pozwoliłam mu ostygnąć.
W tym czasie ubiłam śmietanę kremówkę z cukrem waniliowym  i połączyłam ją z żelatyną, którą wcześniej rozpuściłam w 1/2 szklanki wrzącej wody i ostudziłam.

Ostudzony biszkopt odwróciłam, usunęłam papier i  przekroiłam ciasto na trzy części (przyda się szeroki nóż, jak radzi Filip)  i zaczęła się zabawa z dekorowaniem: spód ciasta (który był uprzednio górą) skropiłam nalewką, posmarowałam dżemem, ułożyłam na nim maliny i borówki i  przykryłam bitą śmietaną (około 1/4 porcji albo trochę więcej). Następnie położyłam drugi blat i powtórzyłam czynności. Przykryłam ciasto trzecim blatem, całość pokryłam bitą śmietaną, sporo przeznaczając na boki,  i ozdobiłam pozostałymi owocami oraz gałązkami mięty.
 Tort najlepiej smakuje mocno schłodzony, przechowywany w lodówce. Mój nie miał szans - został zjedzony błyskawicznie! Julka pożarła dwie porcje, o czym uprzejmie donoszę :]

Wszystkim Annom życzę szczęścia i - wspaniałych tortów!

2011-07-09

Crème brulee? Zawsze!

Crème brulee przygotowałam  na proszony obiad w stylu francuskim. Choć po namyśle stwierdzam, że potraw było zbyt wiele jak na francuskie menu... Dość, że podałam tartę z porami i cukinią, ratatouille, kurczaka w białym winie z tymiankiem, młode ziemniaki, sałatkę z pomidorów w musztardowym winegrecie, a na deser właśnie  crème brulee i... mimochodem upieczoną (bo zostało mi dużo białek) bezę  Pavlową. Wiem, przesadziłam nieco, a goście - jak potem skwitował pewien sympatyczny Szwed   - zostali "dobrze wyżywieni" ;) Czasami mniej znaczy lepiej i - prawdę mówiąc - jeden deser z pewnością by wystarczył! Zwłaszcza ten  crème brulee:

Składniki:
  • 2 szklanki śmietanki kremówki
  • ½ szkl. cukru + 12 łyżeczek do posypania
  • 1 laska wanilii
  • 5 dużych żółtek

Nagrzewam piekarnik do 180 stopni. W tym czasie podgrzewam  śmietankę i cukier w garnku z grubym dnem. Dodaję do śmietanki nasiona z 1 laski wanilii, wrzucam też pusty strąk i mieszam, aż całość się zagotuje. Wtedy redukuję ogień i gotuję około 10 minut. Żółtka ubijam delikatnie i stopniowo wlewam do nich  gorącą, przecedzoną miksturę, cały czas mieszając trzepaczką. Całość rozlewam do 6 foremek (wszystko zależy jednak od ich wielkości), które wstawiam do blachy lub ceramicznego naczynia z wodą (powinna sięgać do połowy foremek). Piekę krem ok. 30 minut, aż konsystencja zgęstnieje, ale nie zetnie się na bardzo sztywno. Studzę co najmniej kilka godzin,    choć  
crème brulee  najlepiej smakuje następnego dnia. Ważne, żeby deser był dobrze schłodzony.
  
Przed podaniem każdy krem posypuję równo, dwiema a nawet trzema łyżeczkami cukru.  Potem  opalam powierzchnię deseru aż do karmelizacji cukru. Ma powstać cudowna w smaku skorupka, którą miło  przebić łyżeczką. Przyznam, że nie jest to wcale takie proste, ale Mąż potrafi...

Crème brulee  pysznie smakuje z truskawkami, ale mięta do dekoracji też wystarczy. Nieco odchudzoną wersję kremu znajdziecie tutaj.
Pozdrawiam wakacyjnie!

2011-02-26

Bieszczady w nowej odsłonie i karnawałowy makowiec

Tam, gdzie spod śniegu zamiast przebiśniegów wyrastają misie (tzn. psie zabawki porzucone w listopadzie...) i gdzie psy biegają, aż wiatr łopocze im w uszach:
 A młode kózki wychodzą na swój pierwszy spacer:

Tam, gdzie na ścieżce widać tropy dzikich  zwierząt:
A w pobliskim gąszczu można dostrzec jelenia:
I gdzie skuty lodem Wołosaty  meandruje łagodnie:
A bobry budują żeremia nawet z najgrubszych drzew:
Wszędzie tam byliśmy i odpoczywaliśmy w tym roku, racząc się karnawałowym makowcem. Makowiec upiekłam w nocy przed wyjazdem i zabrałam ze sobą w Bieszczady, by podjadać go w drodze albo wieczorami przy kominku u Jagody i Maćka, z kieliszkiem   nalewki żurawinowej w ręku.
Ciasto wybrałam łatwe niesłychanie, krucho-drożdżowe, nadziałam je domową  masą makową i posypałam cukrem pudrem. Jeśli do masy dodamy ulubione  bakalie i alkohol, otrzymamy makowiec prawdziwie świąteczny. Ważne, by maku było dużo, a ciasta niewiele. Polecam! Każdy potrafi go upiec :) Przepis znalazłam tu.
W mojej wersji przepis jednak  wyglądał nieco inaczej. W nawiasach podaję proporcje na dwa zgrabne makowce długości blachy do pieczenia (z wyposażenia piekarnika).

Ciasto:
  • 500 g mąki (330 g )
  • 250 g masła (170 g)
  • 100 g cukru pudru z prawdziwą wanilią (70 g)
  • 50 g drożdży (33 g)
  • 2 jaja (1 jajo)
  • 3 żółtka (2 żółtka)
  • 3 łyżki gęstej śmietany lub jogurtu (2  łyżki)
Masa makowa:
  • 350 g maku 
  • 250 - 300 g cukru pudru z prawdziwą wanilią 
  • 1 jajo
  • 1 żółtko
  • 30 g drożdży (20 g)
  • 1 łyżka mąki pszennej 
  • 2  łyżki bułki tartej
  • kieliszek rumu
  • 100 g rodzynek
  • 3 łyżki pokrojonej w kostkę kandyzowanej skórki pomarańczowej

Sposób przygotowania:

Ciasto:
Drożdże należy wymieszać ze śmietaną  i łyżeczką cukru. Mąkę przesiać  do miski, następnie posiekać z masłem i  dodać lekko wyrośnięty rozczyn oraz  resztę składników,  zagnieść  ciasto jak na pierogi. Zostawić pod przykryciem na 30 -50 minut. 

 Masa makowa:
Mak należy zalać wrzącą wodą i gotować 30 - 35 minut. Ostudzić, odcedzić na sicie i przekręcić przez maszynkę  dwukrotnie (wystarczy raz, jeśli mamy drobne sitko do maku). Mak połączyć z pozostałymi składnikami, na końcu  zetrzeć na tarce drożdże, które należy dokładnie wymieszać z masą makową. *

Następnie podzielić ciasto na połowę i kolejno rozwałkować każdy kawałek na duży, cienki prostokąt. Na cieście równomiernie rozsmarować połowę masy makowej, zawinąć  delikatnie krótsze brzegi, by mak nie wydostał się na zewnątrz i zrolować makowiec wzdłuż dłuższego boku. Delikatnie przenieść makowiec na papier do pieczenia. Dokładnie i równo (!) zawinąć ciasto w papier, zostawiając 1-2 cm luzu (można papier spiąć szpilkami albo brzeg zawinąć pod spód makowca) i przełożyć   na blachę do pieczenia. To samo zrobić z drugim makowcem. Pozwolić ciastom  wyrastać w cieple około 30 minut, a potem piec je w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) przez  30 -35 minut.

*Zawsze daję do maku żółtka i ubite białka, ale tym razem chciałam wypróbować przepis z  Dwóch Chochelek. Masa makowa rzeczywiście nie oddzielała się od ciasta, ale nie wiem, czy to zasługa drożdży, czy też papieru do pieczenia. Mój makowiec okazał się bardzo smaczny i ładny, czego nie oddaje zdjęcie, bo kroiłam ciasto jeszcze ciepłe... Nie wiem też, czemu makowiec popękał nieco. Może nie pozwoliłam mu dobrze wyrosnąć? Co tam - i tak polecam!




2011-02-22

Cannoli siciliani

Nie mogłam ich nie usmażyć! Kiedyś, wczesną wiosną zapewne, wstąpiłyśmy z koleżanką do włoskiej restauracji ze stoiskiem cukierniczym (gdzieś na Koszykowej, w pobliżu placu Na Rozdrożu) i kupiłam sobie rurkę nadziewaną ricottą. To było niebo w gębie! Nie wiedziałam wtedy, że te rurki to  słynne sycylijskie słodycze i że ciasto przypomina to faworkowe, i że jest smażone...
Moje upodobanie do słodyczy oscyluje nieuchronnie w kierunku deserów francuskich i włoskich. Z polskich trzymają się tylko baby i makowce ;) Wobec tego wiedziałam, że kiedyś te rurki sobie sama  przygotuję. Stało się to dopiero dziś. Trudno - lepiej późno niż... później! O mojej determinacji niech świadczy fakt, że smażyłam cannoli, mimo iż smażenia unikam i że z braku metalowych form w kształcie rurek wykonałam takowe z kilkakrotnie złożonej folii aluminiowej, a potem pracowicie ściągałam z nich gorące rurki,  parząc sobie palce. Mąż okazał się w tym zdejmowaniu lepszy... Potrzebowałam tych foliowych form do smażenia kolejnej partii ciastek. Folia aluminiowa nie była wystarczająco sztywna, dlatego najpierw formowałam  foliowe rurki na grubym trzonku od wałka (takiego małego, przeznaczonego  do rozwałkowywania ciasta w tortownicy!), dopiero potem oklejałam je ciastem i smażyłam po kilka w głębokim tłuszczu.
Opłacało się, bo cannoli siciliani są pyszne i tak łatwe jak faworki, o ile ma się wyżej wspomniane metalowe  rurki. Może ktoś wie, gdzie je można kupić?!*
Przepisów znalazłam mnóstwo, ale znów przemówił do mnie jeden, ze względu na doskonałe zdjęcia. Zobaczcie sami. To kolejny przepis Eddy z blogu Un dejeuner de soleil, który mnie zainspirował.

Oto moja wersja:

Składniki ciasta:
  • 300 g mąki
  • 30 g masła
  • 1 jajo + 1 białko do zlepiania rurek
  • 40 g cukru pudru
  • ok. 60 ml wina Marsala albo wina białego (ja dałam spirytus i limoncello, jak do faworków)
  • 2 łyżki kakao
  • olej do smażenia
Składniki kremu:
  • 400 - 500  g ricotty*
  • 120 g cukru pudru z wanilią
  • 40 g gorzkiej czekolady startej na tarce lub drobno pokrojonej
  • 40 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1- 2 łyżki limoncello albo rumu
Przygotowanie ciasta:
W misce albo w mikserze wymieszać mąkę, cukier, jajo i kakao, dodać alkohol i miękkie masło. Wyrobić dość miękkie, elastyczne  ciasto (jak na faworki) i odstawić je na 1/2 godziny do lodówki. (W tym czasie można przygotować krem).  Następnie schłodzone ciasto podzielić na trzy części i bardzo cienko rozwałkować każdą z części. Wykrawać dużą szklanką placuszki, sklejać je (po posmarowaniu brzegów białkiem ) na rurce - tak, by zachodziły na siebie - i smażyć po kilka na średnio rozgrzanym oleju. Potem odsączyć rurki z tłuszczu na papierowym ręczniku, poczekać aż nieco wystygną i usunąć foremki. Nieco męczące zajęcie, zwłaszcza że rurek z tych proporcji można uformować ponad 20 (mnie się udało chyba 24).

Tutaj macie filmik ze sposobem smażenia. Przepis jest wprawdzie inny, ale rurki sklejałam tak samo. Popatrzcie tu.

Przygotowanie kremu:
Wszystkie składniki wymieszać dokładnie, doprawić do smaku - może potrzeba nieco mniej lub więcej cukru albo alkoholu. Nadziewać rurki z obu końców łyżką albo za pomocą rękawa cukierniczego, czyli foliowej torebki z odciętym rogiem ;)  Posypać cukrem pudrem i podawać. Jeśli chcemy przygotować od razu więcej cannoli , warto posmarować je w środku roztopioną czekoladą i dopiero potem nadziać, by nie rozmiękły.

*Największy kłopot jest z ricottą, którą czasami  trudno kupić nawet w Warszawie**. Przyznam, że część rurek nadziałam mascarpone (choć to nie to samo, bo  mascarpone  smakuje przecież jak tłusta śmietana, więc koniecznie trzeba dodać do smaku trochę soku z cytryny). Ricotta to ricotta i już. Najbardziej przypomina w smaku tłusty, zupełnie niekwaśny twaróg na serniki, więc  rurki z nadzieniem z ricotty są po prostu doskonałe.  Spróbujcie!

*Metalowe rurki, lekko zwężane na jednym końcu, kupiłam bez trudu w Tortowni. 
** Wiem, wiem, jest w supermarketach, ale nie było po drodze ;)
 Cannoli siciliani to nie jest bardzo czekoladowy deser, ale czekoladę zawiera, zatem chętnie dołączę z moimi rurkami do Czekoladowego Weekendu Bei i Atiny.




2011-02-14

Obiecałaś upiec napoleonkę!

Obiecałam, to prawda. Rodzina od jakiegoś czasu domaga się tradycyjnej ( oldscoolowej, można by rzec)  napoleonki, zwanej w Krakowie kremówką, * z listkującym się ciastem na bazie  margaryny i śmietany. Zaczęłam piec tę napoleonkę jeszcze jako nastolatka i potem towarzyszyła nam podczas różnych uroczystości rodzinnych albo umilała weekendy. Pomyślałam jednak, że  takich napoleonek dziś już się  nie piecze i że muszę tym razem nieco podrasować przepis... I choć samo ciasto jest bardzo smaczne, zamieniłam je na gotowe francuskie, a krem budyniowy wzbogaciłam o kilka składników (więcej żółtek, mniej mąki, laska wanilii) i otrzymałam doskonały crème pâtissière. Wyszło pysznie, choć mrożone ciasto francuskie nieco się napuszyło, a ja nie miałam serca go zgnieść ;)

Myślę, że następnym razem  zgniotę i obrócę wierzchy, by  porządnie przylegały do masy. Zapewniam jednak, że smak jest wyśmienity!
  
Składniki:

Ciasto:
  • gotowe ciasto francuskie
  • cukier puder
Crème pâtissière:
  • 1 litr mleka
  • 6 dużych  żółtek
  • 200 g cukru
  • 100 g mąki
  • laska wanilii
  • 2 łyżki masła
 W garnku zagotować 3 szklanki  mleka  z laską wanilii przeciętą na pół. W drugim garnku  ubić żółtka z cukrem, dodać szklankę zimnego mleka oraz mąkę  i dobrze wymieszać trzepaczką. Wlać do masy żółtkowej przecedzone mleko z wanilią i gotować do zgęstnienia kremu, energicznie mieszając trzepaczką. Gęsty krem odstawić do wystygnięcia (warto go kilkakrotnie zamieszać, albo przykryć folią,  by nie utworzył się kożuch) i zmiksować z 2 łyżkami masła.

Ciasto francuskie rozmrozić, rozwałkować, podzielić na pół, porządnie nakłuć, by zapobiec wybrzuszeniom i upiec każdy blat osobno w temperaturze 210 stopni. ( Ja wykorzystałam gotowe blaty firmy Frosta,  z których każdy  rozwałkowałam na długość blachy i upiekłam w dwóch partiach  dwa razy po trzy, a blaty przeznaczone na wierzch napoleonki od razu przed pieczeniem pokroiłam  na porcje).  Następnie   spody ciasta ułożyć na desce albo na blasze,  wylać na nie  stygnący krem i ułożyć wierzchy ciasta. Jeszcze tylko  cukier puder - i gotowe! Napoleonka szybka i pyszna. Najsmaczniejsza po schłodzeniu w lodówce. Lepsza niż kiedyś, bo przecież nie wszystko co dawne było lepsze... A dotyczy to zwłaszcza przepisów kulinarnych. Pozdrawiam Was   s e r d e c z n i e   w dniu świętego Walentego :)

* podobno napoleonka to przekręcona nazwa włoskiej  neapolitanki. Ale sama już nie wiem. Gdyby miała więcej warstw to nazywałaby się mille feuille, czyli tysiąc warstw...