LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Na słodko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Na słodko. Pokaż wszystkie posty

2014-04-27

Poświąteczne baby i mazurki smakują najlepiej. Puszysta baba maślana


To prawda. W tym roku najlepszy okazał się mazurek ostatni - ten, który został po świętach: kajmakowy, na orzechowym spodzie, polany mleczną czekoladą, z dużą ilością domowej skórki pomarańczowej, którą dostałam w prezencie (dzięki wielkie dla Ofiarodawczyni). Ale baby drożdżowe to było naprawdę coś pysznego! Lubimy je podjadać w sobotę wieczorem i w  niedzielę rano, jeszcze przed wielkanocnym śniadaniem. Baba i kawa to dobry początek dnia, zapewniam. Tegoroczne baby smakowały nam tak bardzo, że po świętach musiałam upiec następne!
Zaletą tego drożdżowego ciasta jest jego lekkość i puszystość oraz maślany smak - dzięki   dużej zawartości masła, które dodaje się na końcu w kawałkach (jak w brioszce). Dodatek kandyzowanej pomarańczowej skórki i   świeżo startej skórki z cytryny czyni babę prawdziwie wiosennym wypiekiem, a ponieważ  pierwsza babka zniknęła tuż po upieczeniu, uznałam, że taki przepis warto zachować, więc oto on:

Puszysta baba  maślana:

(Składniki na jedną dużą babę i dwie mniejsze)
  • 600 g mąki
  • 200 g miękkiego masła
  • 100 g cukru
  • 60 - 70 g drożdży (można dać mniej drożdży, ale ciasto rośnie wolniej)
  • 3 jaja
  • 2 żółtka
  • ok. 200 ml mleka
  • skórka starta z 2 sparzonych cytryn
  • garść skórki pomarańczowej z syropu
  • garść rodzynków
  • szczypta soli
Z drożdży, 1 łyżki cukru, 2 łyżek mąki i 1/4 szklanki ciepłego mleka sporządzam rozczyn (mieszam wszystkie składniki rózgą i odstawiam w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.  

Wyrośnięty rozczyn  łączę dokładnie  z  mąką i  resztą mleka oraz cukru. Wyrabiam w mikserze końcówką z hakiem.  Do ciasta dodaję kolejno całe jaja i żółtka, szczyptę soli i bardzo dokładnie wyrabiam (ok. 10 minut). Do wyrobionego ciasta stopniowo dodaję pokrojone w kosteczkę miękkie masło (jak do brioszki) 
 i ponownie wyrabiam, aż zacznie odstawać od ścianek robota. Wtedy  wsypuję rodzynki i  skórkę pomarańczową i wgniatam bakalie rękami. Ciasto  musi teraz rosnąć ok. 30 - 40 minut. Po wyrośnięciu przebijam je pięścią i krótko wyrabiam, a potem dzielę  na trzy części i przekładam do nasmarowanych masłem  form z kominkiem; przykrywam formy z ciastem lnianą ściereczką i pozwalam  moim babom  wyrosnąć -   czekam, aż  wypełnią  formy po brzegi. Może to trwać około godziny.  Piekę baby bez termoobiegu w temperaturze 180 stopni ok. 35   minut. Staram się nie piec zbyt długo, by ciasta nie przesuszyć. Studzę baby najpierw  w formach, a potem na kratce, by mogły oddychać. Jedną babę po wystudzeniu zamrażam, pozostałe świetnie się przechowują pod kloszem albo w formach.   

Upieczone baby   posypuję  cukrem pudrem, choć lukier pomarańczowy byłby też na miejscu.

Ciasto z tego przepisu jest - jak pisałam - lekkie, puszyste i  maślane, więc dobrze się przechowuje. Lubię je piec  w niewielkich formach, bo  szybko znika :)


Mazurki zwykle piekę kajmakowe, na kruchym cieście, ale czasami wybieram spód orzechowy.Oto przepis:

Mazurek kajmakowy na orzechowym spodzie

Składniki:
  • 150 g mąki
  • 5 dkg mielonych orzechów laskowych
  • 3 czubate łyżki  cukru 
  • 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego lub cukier waniliowy
  • 125 g miękkiego masła (dawałam na oko)
  • 2 żółtka
  • kajmak
  • bakalie
  • czekolada
  • śmietanka
W misce ucieram za pomocą łyżki masło z cukrem i żółtkami, dodaję mąkę, orzechy oraz ekstrakt z wanilii i  zagniatam miękkie ciasto. Gdyby ciasto wydawało się za tłuste, można dodać trochę mąki. Ciasto schładzam w lodówce, potem wylepiam nim nasmarowaną formę do tarty i schładzam ponownie. Nagrzewam piekarnik do temperatury 200 stopni i piekę około 15 minut. 

Wystudzony mazurek dekoruję masą kajmakową z mleka skondensowanego gotowanego w puszce przez 3 godziny i dekoruję bakaliami oraz czekoladą. Lubię dodawać dużo skórki pomarańczowej i wiśnie z syropu, migdały, orzechy albo żurawinę. Tym razem polałam mazurek  czekoladą, którą rozpuściłam z dodatkiem słodkiej śmietanki.  Taka masa czekoladowa doskonale nadaje się również jako wypełnienie mazurka (patrz:  foremka poniżej). Spróbujcie za rok. Polecam.
 

2013-01-13

Panna cotta i granaty

 Witam Was bielą i czerwienią w NOWYM ROKU. Życzę wszystkim wielu marzeń do spełnienia, a  obfitości i kulinarnych inspiracji tyle, ile jest pestek w owocu granatu! Granat to wprawdzie owoc, który kojarzy się z żydowskim Nowym Rokiem (Rosz ha-Szana),  przypadającym we wrześniu, ale co tam, byle się życzenia spełniały! 

Tak sobie myślę o sile świąt i tradycji w ogóle i trochę mi żal, że nasze prasłowiańskie Gody (zastąpione Bożym Narodzeniem) trwają coraz krócej i że na Szczodry Wieczór (święto Trzech Króli) nie pieczemy już  szczodraków (pierogów, którymi obdarowywano innych), ale wybiegamy myślami  w przyszłość i z niecierpliwością wypatrujemy wiosny. A tu przecież śnieg za oknem, karnawał w pełni, czas spotkań z rodziną i przyjaciółmi. Spotkanie nawet udało mi się zaaranżować, ale podałam na kolację same obce dania... Była więc jagnięca potrawka rogan yosh, były pieczone bataty i inne warzywa, była, wreszcie, na deser panna cotta z sosem malinowym. I było kilka godzin szczerego, oczyszczającego śmiechu, kiedy to  opowiadaliśmy sobie wszystkie najgłupsze przygody, jakie przytrafiły nam się w ostatnim czasie. Cudowna śmiechoterapia! Polecam.

 Dziś za to prosta i elegancka panna cotta - w nieco innym wydaniu. Uwielbiam tę  z malinowym sosem, ale za to granaty pięknie się prezentują o tej porze roku i świetnie kontrastują ze słodyczą deseru. Poza tym - sosu malinowego chwilowo zabrakło...

Tym, którzy nie wiedzą jeszcze, jak przygotować ten niezwykle prosty deser, radzę  ostrożnie dawkować  żelatynę, żeby śmietanka nie ścięła się zbyt mocno (tak jak moja) oraz używać najlepszych składników. Inaczej otrzymamy taką sobie galaretkę, a nie cudowny waniliowo-śmietankowy deser, który należy podawać z musem z ulubionych owoców. 

Składniki:
  • 1/2 litra słodkiej śmietanki 30% ( w wersji lekkiej można połowę śmietanki zastąpić mlekiem)
  • laska wanilii
  • 3-4 łyżki cukru
  • 3-4 łyżeczki żelatyny (ja dałam trochę więcej, bo goście mieli wkrótce się pojawić, ale z mojego doświadczenia wynika, że warto dać mniej żelatyny i dłużej chłodzić deser w lodówce.)
  • garść pestek granatu albo garść malin zmiksowana z cukrem do smaku
  • listki mięty albo melisy do dekoracji (uważni goście zauważyli, że u mnie jest coś innego...)
Laskę wanilii należy rozciąć i wrzucić do rondla ze śmietanką oraz cukrem. Podgrzewać na niewielkim ogniu, stale mieszając. Na chwilę przed zagotowaniem zdjąć z ognia, dodać  żelatynę i dokładnie wymieszać  śmietankę (najlepiej trzepaczką rózgową), aż do całkowitego rozpuszczenia żelatyny. Ochłodzić w lodówce przez godzinę lub dwie (a nawet dłużej, bowiem wszystko zależy od jakości żelatyny), wyjąć ostrożnie z miseczki  i podawać z pestkami dojrzałego granatu albo z malinowym sosem. 

Część deserów przygotowałam i podałam w szklaneczkach, a   maliny z sosem wyłożyłam na wierzch, pozostałe zaś chłodziłam w miseczkach i podałam  następnego dnia na talerzykach (miseczki  wstawiłam   na chwilę  do gorącej wody, by łatwiej  było pannę   cottę  wyłożyć na talerzyki). Obie wersje smakowite, polecam!
Tym razem panna cotta bez kota, bo Tycio nie załapał się w kadr, choć usilnie próbował :)


2012-06-25

Lemon curd i tartaletki...

 
Kot wrócił do zdrowia - jeszcze raz się udało przechytrzyć chorobę (!) i  ja wracam do blogowania. Z tej radości postanowiłam coś ugotować, a nawet  coś   u p i e c...  Nabrałam ochoty na lemon curd, nieważne z czym, byle móc rozkoszować się jego  mocno cytrynowym smakiem. A poza tym - to najłatwiejszy krem na  świecie, zwłaszcza jeśli dysponuje się taką rózgą jak ta na  zdjęciu poniżej. 
Zatem - najpierw powstał krem, a potem tartaletki, które nim napełniłam i udekorowałam truskawkami. Dla wielbicieli mniej kwaśnych smaków przygotowałam krem z ricotty i lemon curd; można było porównywać smaki i objadać się tartaletkami bez wyrzutów sumienia, wszak były niewielkie ;)
W wybranej przeze mnie  wersji ten krem robi się błyskawicznie. Najbardziej przekonało mnie hasło przeczytane gdzieś na jednym z obcojęzycznych blogów: Masz 15 minut wolnego czasu? Zrób sobie lemon curd!

Składniki:
  • ok. 2/3 szklanki soku  z  cytryn (3 duże owoce)
  • 2 łyżki świeżo startej skórki z tych cytryn, uprzednio dobrze wyszorowanych
  • 3 jaja 
  • 2/3 szklanki cukru pudru (do smaku)
  • 8 - 9  dkg miękkiego masła
Z dwóch wyszorowanych cytryn starłam skórkę, następnie wycisnęłam z nich i z jeszcze jednej cytryny sok, który wlałam do rondelka. Dodałam trzy rozmącone jaja, cukier puder i miękkie masło - pokrojone w niewielkie kawałki, wstawiłam garnek na niewielki ogień i powoli podgrzewałam, intensywnie mieszając masę trzepaczką, aż zaczęła gęstnieć i przypominała niezbyt gęsty budyń. Trwało to kilka minut - może  8-10. Co chwilę (na wszelki wypadek) zdejmowałam rondel z ognia i nadal mieszałam zawartość trzepaczką. Potem  (choć  nie jest to konieczne)  przetarłam gotowy krem przez sito, dla uzyskania aksamitnej konsystencji,  wlałam go do słoiczka, ostudziłam i umieściłam w  lodówce, gdzie oziębił się i całkiem zgęstniał.
Wiem, że można masło dodać na końcu, do gotowego kremu albo przygotować krem z samych żółtek,  ale ten przepis bardzo mi odpowiada ze względu na swą prostotę i smak. Polecam!
Kiedy krem gęstniał w lodówce, przygotowałam najprostsze ciasto kruche na tartaletki:
  •       120 g masła w temperaturze pokojowej
  •          3 łyżki stołowe cukru
  •         2 żółtka
  •         1 i 1/2  szklanki (ok. 300 g) mąki
  •          1/2 łyżeczki soli
Wszystkie składniki połączyłam ze sobą, zaczynając od roztarcia masła i cukru z żółtkami, szybko zagniotłam ciasto, uformowałam kulę i  schłodziłam   przez godzinę w lodówce, a potem placuszkami z ciasta  wylepiłam  natłuszczone foremki. Tartaletki piekłam w temperaturze 210 stopni ok. 10 minut i ostudzone wypełniłam dwoma kremami: jeden krem to właśnie lemon curd, a drugi - to ser ricotta wymieszany z cukrem pudrem i kilkoma łyżkami tegoż lemon curd. Oba doskonale smakowały z truskawkami. Polecam!
 Kot tymczasem wylegiwał się na balkonie albo na podłodze, a my obserwowaliśmy  jego spokojny oddech i - zadowoleni - zajadaliśmy tartaletki.
Zatem: macie 15 minut wolnego czasu? Przygotujcie sobie lemon curd! I upieczcie tartaletki!

2011-09-03

Czekoladowe ciasto truflowe


Czy torty muszą być wysokie? A w ogóle -  czy muszą być pracochłonne? I czy muszą być piękne? No dobrze: piękne być powinny, choć niektórzy twierdzą, że ważniejszy jest smak... Tym razem zapraszam jednak  na  coś prostszego -  czekoladowe ciasto truflowe, inspirowane przepisem   Michela Rouxa, od którego  zaczerpnęłam pomysł na krem (taki czekoladowo-śmietanowy mus, przypominający ganache). Ciasto mistrza prezentuje się pięknie: jest równe i gładkie jak blat stołu... Moje to amatorskie ciasto domowe, ale - zapewniam -  niezwykle smaczne! Bardzo czekoladowe i łatwe do upieczenia. Pyszne ze świeżymi owocami, które równoważą ciężki smak czekoladowej masy. Biszkopt znów upiekłam według sprawdzonego przepisu, ale zmniejszyłam proporcje, by uzyskać niewysoki spód.

Składniki:

/Biszkopt kakaowy/
  • 3 średnie jaja
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1/4 szklanki mąki
  • 1/4 szklanki kakao

 Dno tortownicy wyłożyłam papierem do pieczenia i zapięłam obręcz - tak żeby nadmiar papieru pozostał na zewnątrz. (Boków tortu nie należy smarować tłuszczem, bo nie dodajemy proszku do pieczenia! ). Następnie nastawiłam piekarnik na 170 stopni i zajęłam się ciastem. Połączyłam mąkę i kakao i  przesiałam  dwukrotnie. Oddzieliłam białka od żółtek i ubijałam białka w mikserze około 2 minut, potem powoli dodawałam cukier, następnie po jednym żółtku, cały czas ubijając masę. Do ubitej masy dodałam mąkę w trzech porcjach i każdą porcję wymieszałam z masą jajeczną za pomocą szpatułki. Ciasto wlałam do tortownicy i piekłam około 20 minut - do suchego patyczka. Gorące ciasto energicznie upuściłam na  blat  i pozwoliłam mu ostygnąć.


Krem:
  • 300 g gorzkiej czekolady (70 % )
  • 300 g śmietany kremówki
  • 2 - 3  łyżki cukru pudru
  • 2 łyżki koniaku lub wiśniówki
Kiedy biszkopt się piekł i studził, roztopiłam pokruszoną czekoladę w misce, którą ustawiłam na garnku z gorącą wodą. Czekolady nie mieszałam, by mogła roztapiać się powoli na płynną masę. Wymieszałam ją szpatułką dopiero po rozpuszczeniu i odstawiłam do ostygnięcia, ale pilnowałam, by nie ostygła poniżej 25 stopni.   Ubiłam śmietanę kremówkę z cukrem waniliowym  i połączyłam ją z czekoladą,  którą dodałam do śmietany  w dwóch porcjach. Masę delikatnie, ale dokładnie wymieszałam, wlewając koniak do smaku.

Ostudzony biszkopt  odwróciłam, usunęłam papier i ułożyłam  ciasto na talerzu. Pokropiłam je koniakiem, potem założyłam obręcz od tortownicy i nałożyłam czekoladowy mus równą warstwą. Wygładziłam również boki ciasta i wstawiłam je do lodówki na kilka godzin. Przed podaniem posypałam ciasto kakao i ozdobiłam owocami. Smakowało! Jeszcze lepsze jest następnego dnia, kiedy ładnie stężeje. Wtedy też lepiej się kroi i piękniej wygląda, ale ja  - jak zwykle - piekłam ciasto w ostatniej chwili. Na imieniny Siostry :)



2011-07-26

Tort imieninowy

 Co jest trudnego w przygotowaniu tortu? Wszystko -  chciałoby się krzyknąć! Sama nie wiem - tak naprawdę  składanie, przekładanie i dekorowanie masą wydaje mi się sztuką i  nie pomaga równo wypieczony biszkopt (mój taki był) ani obręcz, która powstrzymuje krem, ani szeroki nóż... Potrzebna jest WPRAWA, a ja takiej nie mam ;) A mimo to tort imieninowy mi się zamarzył i go upiekłam - w dodatku w dniu, kiedy przychodzili goście. O moim szaleństwie niech świadczy fakt, że w tym samym dniu upiekłam jeszcze pasztet z mięs mieszanych (!), ciabatty, ciasto z owocami, dwie tarty i wielką blachę udek z kurczaka, pieczonych z warzywami, podlanych   białym winem. Piekarnik wytrzymał. Ja niekoniecznie...

Ale  tort ten jest pyszny i naprawdę łatwy oraz szybki w przygotowaniu,  bo to wypiek podobny do tortu z Czarnego Lasu, tylko z innymi owocami. Biszkopt jest  wysoki i wilgotny, a bita śmietana - wiadomo, musi być dobrze schłodzona i tyle. Przepis na biszkopt zaczerpnęłam od Asi z Kwestii Smaku, która  napisała, że ciasto jest wilgotne i łatwe do przekrojenia, ponadto -  pyszne i niezawodne! Domowy dżem albo konfitura dodatkowo je nawilżają i podkręcają smak,  który jest bardziej intensywny niż smak samych surowych owoców.
Serdecznie polecam! Obiecuję sobie, że w tym sezonie upiekę jeszcze oryginalną wersję tortu szwarcwaldzkiego, bo z wiśniami tort ten jest doskonały (wyjąwszy gotowce z cukierni).

Składniki:

Biszkopt kakaowy - proporcje na mniejszą (22 cm) i - w nawiasie - na  większą (24 cm) tortownicę:

  • 2/3 szklanki cukru / 1 szklanka cukru
  • 5 jaj / 7 jaj
  • 1/2 szklanki kakao /2/3 szklanki 
  • 1/2 szklanki mąki tortowej /2/3 szklanki
Krem:
  • 1 litr bardzo dobrze schłodzonej śmietany kremówki (30 % lub 36 %)
  • 1/2 szklanki cukru z wanilią
  • 3 łyżeczki żelatyny
oraz:
  • domowy dżem jagodowo-malinowy (1 słoiczek)
  • kilka łyżek nalewki malinowej (niekoniecznie)
  • ok 300 g malin 
  • ok. 300 g borówek amerykańskich
  • listki mięty pieprzowej


Biszkopt piekłam w małej tortownicy - o średnicy 22 cm, dlatego zmniejszyłam proporcje składników. Zaczęłam od wyłożenia dna tortownicy papierem do pieczenia i zapięcia obręczy. (Boków tortu nie należy smarować tłuszczem ,bo nie dodajemy proszku do pieczenia! ). Następnie nastawiłam piekarnik na 170 stopni i zajęłam się ciastem. Połączyłam mąkę i kakao, potem przesiałam  dwukrotnie. Oddzieliłam białka od żółtek i ubijałam białka w mikserze około 2 minut, potem powoli dodawałam cukier, następnie po jednym żółtku, cały czas ubijając masę. Do ubitej masy dodałam mąkę w trzech porcjach i każdą porcję wymieszałam z masą jajeczną za pomocą szpatułki. Ciasto wlałam do tortownicy i piekłam około 40 minut - do suchego patyczka. Gorące ciasto energicznie rzuciłam o blat, by usunąć nadmiar powietrza (?) i pozwoliłam mu ostygnąć.
W tym czasie ubiłam śmietanę kremówkę z cukrem waniliowym  i połączyłam ją z żelatyną, którą wcześniej rozpuściłam w 1/2 szklanki wrzącej wody i ostudziłam.

Ostudzony biszkopt odwróciłam, usunęłam papier i  przekroiłam ciasto na trzy części (przyda się szeroki nóż, jak radzi Filip)  i zaczęła się zabawa z dekorowaniem: spód ciasta (który był uprzednio górą) skropiłam nalewką, posmarowałam dżemem, ułożyłam na nim maliny i borówki i  przykryłam bitą śmietaną (około 1/4 porcji albo trochę więcej). Następnie położyłam drugi blat i powtórzyłam czynności. Przykryłam ciasto trzecim blatem, całość pokryłam bitą śmietaną, sporo przeznaczając na boki,  i ozdobiłam pozostałymi owocami oraz gałązkami mięty.
 Tort najlepiej smakuje mocno schłodzony, przechowywany w lodówce. Mój nie miał szans - został zjedzony błyskawicznie! Julka pożarła dwie porcje, o czym uprzejmie donoszę :]

Wszystkim Annom życzę szczęścia i - wspaniałych tortów!

2011-07-15

Ciasto bardzo morelowe. Z inspiracji


Czasami inspiracje są najlepsze. Bea dość często podaje przepisy na ciasta z morelami i jeden taki utkwił mi w głowie już dawno temu, a przypomniał się teraz, w morelowym sezonie. Poza tym - sama z siebie  postanowiłam wypróbować połączenie moreli z tymiankiem, więc kiedy  zobaczyłam na straganie przepiękne morele... wyobraźnia  podpowiedziała mi, że pięknie się będą prezentować w połączeniu z borówkami amerykańskimi. 
Upiekłam więc placek, który mnie zachwycił, Eli smakował (chyba?) a mojemu Mężowi... no właśnie. Poniższy dialog wszystko wyjaśni:

- No i jak? Dobre to  ciasto?
- Dooobre...
- Ale: "dooobre" czy "bardzo dooobre"?
- Bardzo dobre, ale... morele zbyt kwaśne! 

Rzeczywiście - były dość kwaśne, bo nie dodałam do nich cukru, tak jak Bea. I mnie ten kontrast  słodkiego ciasta i kwaśnych owoców bardzo odpowiadał. Ale - jeśli wolicie większą harmonię smaku i macie kwaśne morele - przed wstawieniem  do  piekarnika  posypcie je cukrem ;)
No i ten tymianek - niby mało wyczuwalny,  a jednak potrzebny. Nie tylko do dekoracji!

Składniki:
  • 150 g miękkiego masła
  • 150 g cukru
  • 3 jajka (przechowywane w temperaturze pokojowej)
  • 2 łyżki limoncello
  • 150 g mąki
  • 2 łyżki mielonych migdałów + 1  do wysypania formy)
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  •  morele (ok. 1/2 kg (moje były duże i słodkie na surowo)
  • garść borówek amerykańskich
  • kilka gałązek świeżego tymianku
Zaczęłam od zmiksowania miękkiego masła z cukrem (utarłam je do białości), potem, nie przerywając ucierania, dodałam jaja, likier, mielone migdały i - partiami - mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Ciasto wylałam do dużej formy na tartę (może być forma  25 x 25 cm albo i większa, bo moje ciasto niemal w całości zakryło morele). Formę przedtem posmarowałam masłem i wysypałam mielonymi migdałami*. Na cieście ułożyłam połówki moreli, a w wolne przestrzenie włożyłam kilka borówek. Na wierzchu ułożyłam oberwane z gałązek listki świeżego tymianku. Piekłam ciasto ok. 50 minut (do suchego patyczka) w temperaturze 180 stopni. Upieczone, posypałam obficie cukrem pudrem, udekorowałam resztą borówek i gałązkami tymianku. Polecam!

* mielone migdały można w tym wypadku  zastąpić bułką tartą...


2011-07-09

Crème brulee? Zawsze!

Crème brulee przygotowałam  na proszony obiad w stylu francuskim. Choć po namyśle stwierdzam, że potraw było zbyt wiele jak na francuskie menu... Dość, że podałam tartę z porami i cukinią, ratatouille, kurczaka w białym winie z tymiankiem, młode ziemniaki, sałatkę z pomidorów w musztardowym winegrecie, a na deser właśnie  crème brulee i... mimochodem upieczoną (bo zostało mi dużo białek) bezę  Pavlową. Wiem, przesadziłam nieco, a goście - jak potem skwitował pewien sympatyczny Szwed   - zostali "dobrze wyżywieni" ;) Czasami mniej znaczy lepiej i - prawdę mówiąc - jeden deser z pewnością by wystarczył! Zwłaszcza ten  crème brulee:

Składniki:
  • 2 szklanki śmietanki kremówki
  • ½ szkl. cukru + 12 łyżeczek do posypania
  • 1 laska wanilii
  • 5 dużych żółtek

Nagrzewam piekarnik do 180 stopni. W tym czasie podgrzewam  śmietankę i cukier w garnku z grubym dnem. Dodaję do śmietanki nasiona z 1 laski wanilii, wrzucam też pusty strąk i mieszam, aż całość się zagotuje. Wtedy redukuję ogień i gotuję około 10 minut. Żółtka ubijam delikatnie i stopniowo wlewam do nich  gorącą, przecedzoną miksturę, cały czas mieszając trzepaczką. Całość rozlewam do 6 foremek (wszystko zależy jednak od ich wielkości), które wstawiam do blachy lub ceramicznego naczynia z wodą (powinna sięgać do połowy foremek). Piekę krem ok. 30 minut, aż konsystencja zgęstnieje, ale nie zetnie się na bardzo sztywno. Studzę co najmniej kilka godzin,    choć  
crème brulee  najlepiej smakuje następnego dnia. Ważne, żeby deser był dobrze schłodzony.
  
Przed podaniem każdy krem posypuję równo, dwiema a nawet trzema łyżeczkami cukru.  Potem  opalam powierzchnię deseru aż do karmelizacji cukru. Ma powstać cudowna w smaku skorupka, którą miło  przebić łyżeczką. Przyznam, że nie jest to wcale takie proste, ale Mąż potrafi...

Crème brulee  pysznie smakuje z truskawkami, ale mięta do dekoracji też wystarczy. Nieco odchudzoną wersję kremu znajdziecie tutaj.
Pozdrawiam wakacyjnie!

2011-02-26

Bieszczady w nowej odsłonie i karnawałowy makowiec

Tam, gdzie spod śniegu zamiast przebiśniegów wyrastają misie (tzn. psie zabawki porzucone w listopadzie...) i gdzie psy biegają, aż wiatr łopocze im w uszach:
 A młode kózki wychodzą na swój pierwszy spacer:

Tam, gdzie na ścieżce widać tropy dzikich  zwierząt:
A w pobliskim gąszczu można dostrzec jelenia:
I gdzie skuty lodem Wołosaty  meandruje łagodnie:
A bobry budują żeremia nawet z najgrubszych drzew:
Wszędzie tam byliśmy i odpoczywaliśmy w tym roku, racząc się karnawałowym makowcem. Makowiec upiekłam w nocy przed wyjazdem i zabrałam ze sobą w Bieszczady, by podjadać go w drodze albo wieczorami przy kominku u Jagody i Maćka, z kieliszkiem   nalewki żurawinowej w ręku.
Ciasto wybrałam łatwe niesłychanie, krucho-drożdżowe, nadziałam je domową  masą makową i posypałam cukrem pudrem. Jeśli do masy dodamy ulubione  bakalie i alkohol, otrzymamy makowiec prawdziwie świąteczny. Ważne, by maku było dużo, a ciasta niewiele. Polecam! Każdy potrafi go upiec :) Przepis znalazłam tu.
W mojej wersji przepis jednak  wyglądał nieco inaczej. W nawiasach podaję proporcje na dwa zgrabne makowce długości blachy do pieczenia (z wyposażenia piekarnika).

Ciasto:
  • 500 g mąki (330 g )
  • 250 g masła (170 g)
  • 100 g cukru pudru z prawdziwą wanilią (70 g)
  • 50 g drożdży (33 g)
  • 2 jaja (1 jajo)
  • 3 żółtka (2 żółtka)
  • 3 łyżki gęstej śmietany lub jogurtu (2  łyżki)
Masa makowa:
  • 350 g maku 
  • 250 - 300 g cukru pudru z prawdziwą wanilią 
  • 1 jajo
  • 1 żółtko
  • 30 g drożdży (20 g)
  • 1 łyżka mąki pszennej 
  • 2  łyżki bułki tartej
  • kieliszek rumu
  • 100 g rodzynek
  • 3 łyżki pokrojonej w kostkę kandyzowanej skórki pomarańczowej

Sposób przygotowania:

Ciasto:
Drożdże należy wymieszać ze śmietaną  i łyżeczką cukru. Mąkę przesiać  do miski, następnie posiekać z masłem i  dodać lekko wyrośnięty rozczyn oraz  resztę składników,  zagnieść  ciasto jak na pierogi. Zostawić pod przykryciem na 30 -50 minut. 

 Masa makowa:
Mak należy zalać wrzącą wodą i gotować 30 - 35 minut. Ostudzić, odcedzić na sicie i przekręcić przez maszynkę  dwukrotnie (wystarczy raz, jeśli mamy drobne sitko do maku). Mak połączyć z pozostałymi składnikami, na końcu  zetrzeć na tarce drożdże, które należy dokładnie wymieszać z masą makową. *

Następnie podzielić ciasto na połowę i kolejno rozwałkować każdy kawałek na duży, cienki prostokąt. Na cieście równomiernie rozsmarować połowę masy makowej, zawinąć  delikatnie krótsze brzegi, by mak nie wydostał się na zewnątrz i zrolować makowiec wzdłuż dłuższego boku. Delikatnie przenieść makowiec na papier do pieczenia. Dokładnie i równo (!) zawinąć ciasto w papier, zostawiając 1-2 cm luzu (można papier spiąć szpilkami albo brzeg zawinąć pod spód makowca) i przełożyć   na blachę do pieczenia. To samo zrobić z drugim makowcem. Pozwolić ciastom  wyrastać w cieple około 30 minut, a potem piec je w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (termoobieg) przez  30 -35 minut.

*Zawsze daję do maku żółtka i ubite białka, ale tym razem chciałam wypróbować przepis z  Dwóch Chochelek. Masa makowa rzeczywiście nie oddzielała się od ciasta, ale nie wiem, czy to zasługa drożdży, czy też papieru do pieczenia. Mój makowiec okazał się bardzo smaczny i ładny, czego nie oddaje zdjęcie, bo kroiłam ciasto jeszcze ciepłe... Nie wiem też, czemu makowiec popękał nieco. Może nie pozwoliłam mu dobrze wyrosnąć? Co tam - i tak polecam!




2011-02-22

Cannoli siciliani

Nie mogłam ich nie usmażyć! Kiedyś, wczesną wiosną zapewne, wstąpiłyśmy z koleżanką do włoskiej restauracji ze stoiskiem cukierniczym (gdzieś na Koszykowej, w pobliżu placu Na Rozdrożu) i kupiłam sobie rurkę nadziewaną ricottą. To było niebo w gębie! Nie wiedziałam wtedy, że te rurki to  słynne sycylijskie słodycze i że ciasto przypomina to faworkowe, i że jest smażone...
Moje upodobanie do słodyczy oscyluje nieuchronnie w kierunku deserów francuskich i włoskich. Z polskich trzymają się tylko baby i makowce ;) Wobec tego wiedziałam, że kiedyś te rurki sobie sama  przygotuję. Stało się to dopiero dziś. Trudno - lepiej późno niż... później! O mojej determinacji niech świadczy fakt, że smażyłam cannoli, mimo iż smażenia unikam i że z braku metalowych form w kształcie rurek wykonałam takowe z kilkakrotnie złożonej folii aluminiowej, a potem pracowicie ściągałam z nich gorące rurki,  parząc sobie palce. Mąż okazał się w tym zdejmowaniu lepszy... Potrzebowałam tych foliowych form do smażenia kolejnej partii ciastek. Folia aluminiowa nie była wystarczająco sztywna, dlatego najpierw formowałam  foliowe rurki na grubym trzonku od wałka (takiego małego, przeznaczonego  do rozwałkowywania ciasta w tortownicy!), dopiero potem oklejałam je ciastem i smażyłam po kilka w głębokim tłuszczu.
Opłacało się, bo cannoli siciliani są pyszne i tak łatwe jak faworki, o ile ma się wyżej wspomniane metalowe  rurki. Może ktoś wie, gdzie je można kupić?!*
Przepisów znalazłam mnóstwo, ale znów przemówił do mnie jeden, ze względu na doskonałe zdjęcia. Zobaczcie sami. To kolejny przepis Eddy z blogu Un dejeuner de soleil, który mnie zainspirował.

Oto moja wersja:

Składniki ciasta:
  • 300 g mąki
  • 30 g masła
  • 1 jajo + 1 białko do zlepiania rurek
  • 40 g cukru pudru
  • ok. 60 ml wina Marsala albo wina białego (ja dałam spirytus i limoncello, jak do faworków)
  • 2 łyżki kakao
  • olej do smażenia
Składniki kremu:
  • 400 - 500  g ricotty*
  • 120 g cukru pudru z wanilią
  • 40 g gorzkiej czekolady startej na tarce lub drobno pokrojonej
  • 40 g kandyzowanej skórki pomarańczowej
  • 1- 2 łyżki limoncello albo rumu
Przygotowanie ciasta:
W misce albo w mikserze wymieszać mąkę, cukier, jajo i kakao, dodać alkohol i miękkie masło. Wyrobić dość miękkie, elastyczne  ciasto (jak na faworki) i odstawić je na 1/2 godziny do lodówki. (W tym czasie można przygotować krem).  Następnie schłodzone ciasto podzielić na trzy części i bardzo cienko rozwałkować każdą z części. Wykrawać dużą szklanką placuszki, sklejać je (po posmarowaniu brzegów białkiem ) na rurce - tak, by zachodziły na siebie - i smażyć po kilka na średnio rozgrzanym oleju. Potem odsączyć rurki z tłuszczu na papierowym ręczniku, poczekać aż nieco wystygną i usunąć foremki. Nieco męczące zajęcie, zwłaszcza że rurek z tych proporcji można uformować ponad 20 (mnie się udało chyba 24).

Tutaj macie filmik ze sposobem smażenia. Przepis jest wprawdzie inny, ale rurki sklejałam tak samo. Popatrzcie tu.

Przygotowanie kremu:
Wszystkie składniki wymieszać dokładnie, doprawić do smaku - może potrzeba nieco mniej lub więcej cukru albo alkoholu. Nadziewać rurki z obu końców łyżką albo za pomocą rękawa cukierniczego, czyli foliowej torebki z odciętym rogiem ;)  Posypać cukrem pudrem i podawać. Jeśli chcemy przygotować od razu więcej cannoli , warto posmarować je w środku roztopioną czekoladą i dopiero potem nadziać, by nie rozmiękły.

*Największy kłopot jest z ricottą, którą czasami  trudno kupić nawet w Warszawie**. Przyznam, że część rurek nadziałam mascarpone (choć to nie to samo, bo  mascarpone  smakuje przecież jak tłusta śmietana, więc koniecznie trzeba dodać do smaku trochę soku z cytryny). Ricotta to ricotta i już. Najbardziej przypomina w smaku tłusty, zupełnie niekwaśny twaróg na serniki, więc  rurki z nadzieniem z ricotty są po prostu doskonałe.  Spróbujcie!

*Metalowe rurki, lekko zwężane na jednym końcu, kupiłam bez trudu w Tortowni. 
** Wiem, wiem, jest w supermarketach, ale nie było po drodze ;)
 Cannoli siciliani to nie jest bardzo czekoladowy deser, ale czekoladę zawiera, zatem chętnie dołączę z moimi rurkami do Czekoladowego Weekendu Bei i Atiny.