LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

2009-06-29

Domowa sałatka z kalafiora i ogórków małosolnych

Dawno temu wymyśliłam tę sałatkę i przygotowywałam na rodzinne przyjęcia. Przyjęła się i chyba każdy w rodzinie ją przyrządza, odrobinę inaczej krojąc czy doprawiając, ale podstawowe składniki są na ogół te same. Można dodać jakiś składnik albo go pominąć, ale kalafior, ogórki małosolne i jajo na twardo oraz koperek muszą być! Do niedawna za każdym razem dodawałam też młode ziemniaki pokrojone na ćwiartki albo na sześć części. Ziemniaki muszą być oskrobane, a nie obrane - niby drobiazg, a wpływa na smak. Dziś, jeśli chcę zjeść wersję lżejszą, ziemniaków nie dodaję, ale posypuję sałatkę rzodkiewką, która wprowadza pyszny, smakowy i kolorystyczny akcent. I choć majonezowe sosy nie są dziś specjalnie modne, nie warto się tym przejmować, za to warto spróbować tej sałatki, polecam. Moja Siostra kroi ją drobniej i otrzymuje zupełnie inny smak, ja układam składniki w misie i polewam sosem jogurtowo-majonezowym, a potem posypuję resztą koperku i plasterkami rzodkiewki. Nie mieszam tej sałatki, bo traci wygląd. Aby była naprawdę pyszna, nie wolno rozgotować kalafiora i ogórki muszą być mało ukiszone, naprawdę małosolne... Nie mam pewności, czy Wam posmakuje, bo doświadczenie mi mówi, że domowe smaki należą tylko do nas i innym wcale nie muszą odpowiadać, ale kto wie...

Składniki na dużą porcję:
  • kalafior ugotowany na półtwardo
  • 3 - 4 jaja na twardo, pokrojone na ćwiartki
  • 5-6 małosolnych ogórków (kiszone się nie nadają)
  • pęczek rzodkiewek
  • pęczek szczypiorku
  • pęczek koperku
  • 1/2 kg młodych ziemniaków (opcjonalnie)
  • mały kubeczek jogurtu lub kefiru
  • 1/2 małego słoika majonezu (u mnie Winiary)
  • sól, pieprz, sok z cytryny do smaku
Na dnie szklanej misy układam różyczki dobrze wystudzonego kalafiora, na nie albo pomiędzy nimi układam delikatnie cząstki jaj, posypuję sałatkę plastrami ogórka i rzodkiewki, posiekanym szczypiorkiem i koperkiem. Całość obficie polewam sosem jogurtowo-majonezowym albo... majonezowo-jogurtowym (z dodatkiem soli, pieprzu, ew. soku z cytryny) i posypuję resztą rzodkiewek w plasterkach, ozdabiam dłuższymi gałązkami koperku. Warto schłodzić sałatkę, jeśli misa zmieści się w lodówce ;) Pycha!

Wersja II

W szklanym naczyniu układam warstwami cząstki ziemniaków, kalafiora i ogórków, każdą z warstw posypuję koperkiem, szczypiorkiem i polewam sosem. Na wierzchu układam cząstki jaj, polewam resztą sosu, posypuję rzodkiewkami i układam gałązki koperku. Chłodzę w lodówce przed podaniem. Też pyszne. Polecam!

2009-06-28

Chleb wiejski Hamelmana

Opierałam się, jak mogłam, bo raczej powinnam dać sobie spokój z pszenicznymi wypiekami na jakiś czas, ale ten chleb kusił i kusił... Upiekłam więc. Przepis podaję za Gospodarzem tej edycji Weekendowej Piekarni, partnerze Gospodarnej Narzeczonej z blogu Na kruchym spodzie. Moje zmiany były niewielkie - dałam nieco więcej mąki, bo nie miałam chlebowej. Chlebek okazał się bardzo smaczny i łatwy w wykonaniu, przypomina nieco bagietkę i ciabattę. Jedziemy wobec tego do sklepu po sery i wino ;)
Dzięki za bardzo smaczny przepis! Myślę, że warto go przypominać zwłaszcza wtedy, kiedy planuje się śródziemnomorskie menu. Mniam.


On proponuje:
Chleb wiejski (Pain Rustique) za "Bread" Jeffrey Hamelman

Zaczyn drożdżowy (poolish):
  • mąka chlebowa 230g
  • woda 230g
  • drożdże świeże prasowane 0,5g, tj. na wielkość ziarna groszku z puszki (0,15g suche instant 1/16 łyżeczki = szczypta)

Ciasto właściwe:

  • mąka chlebowa 230g
  • woda 85g
  • zaczyn (poolish) cały
  • sól 8g
  • drożdże 7g świeże prasowane = trochę mniej niż 1 + 1/2 łyżeczki (suche instant 2,5g = 1/3 standardowego opakowania)

1. Zaczyn:

Rozrób drożdże w wodzie, dodaj mąkę, wymieszaj łyżką na jednolite ciasto, powinno mieć konsystencję ciasta na racuchy. Przykryj szczelnie, zostaw na 12 - 16 godzin w temp. pokojowej. Jeśli masz mniej czasu dodaj 2 razy więcej drożdży, tak czy inaczej 8 godzin to dobre minimum. Dojrzały zaczyn powinien być pełen bąbelków, a zaraz po odkryciu pachnieć bardzo mocno. Jeśli nie ma bąbli, ani zapachu - czekaj.

Ciasto właściwe:

a) Zmieszaj mąkę, wodę, oraz zaczyn. Nie dodawaj drożdży ani soli. Zmieszaj, nie znaczy zagniataj, wystarczy połączenie składników (ok 1-2 minut). Jeśli używasz słabszej mąki (nie-chlebowej), daj połowę wody, najwyżej dolejesz nieco na końcu wyrabiania. Przykryj szczelnie, odstaw na 20-30 minut w temp pokojowej.
b) Odkryj posyp sola i drożdżami (rozkruszonymi jeśli świeże). Wyrób (2 minuty w mikserze, 3 minuty dobrej pracy rękami). Może wydawać się, że to mało, ale ciasto rozwijało się już samo podczas tych 20 minut czekania;-), pamiętaj że później będziesz jeszcze je składać, więc nie przesadzaj z wygniataniem. Tak czy inaczej powinniśmy mieć dość miękkie i luźne ciasto o temp. ok 25 stopni C.

3. Dojrzewanie:

Przykryj. odstaw na 70 minut. W tym czasie złóż dwukrotnie (po 25 i 50 minutach) w kopertę - patrz French fold link. Przy drugim składaniu zacznij nagrzewać piec.

4. Dzielenie:

Tego ciasta absolutnie nie formujemy! Wyrzuć ciasto z miski na omączona dobrze stolnice, jeśli chcesz możesz je podzielić, jeśli nie wyjdzie jeden spory bochenek. Przełóż na omączoną ścierkę (omączoną stroną w dół. Ścierka nie musi (i tak jest koszerniej), choć może być umieszczona ani w koszu, ani w misce. Odstaw na 20-25 minut w ciepłe miejsce (25C).

5. Pieczenie:

Piec powinien mieć ok 240C. Przełóż "bochenek" omączona stroną do góry, na omączona łopatę, gruba tekturę, itp. Przetnij raz mocno i zamaszyście. Wsadź do pieca na nagrzaną blachę, kamień, itp . Zaparuj piec np. spryskiwaczem. Piecz 35 minut, w połowie uchylając nieco drzwiczki.

Wagę drożdży podałem dość dokładnie i na różne sposoby, ale i przy mniej dokładnym pomiarze wszystko powinno się udać. Byle zachować zasadę, zaczyn malutko, ciasto normalnie.


No i spróbowaliśmy chleba z serem i winem, choć nasz domowy Zaraz (vel Zarazek od Zaraza) nam to uniemożliwiał. Zapewne dlatego, że nie dostał swojego kieliszka ;)



[baner+weekendowa+facio+36.jpg]

2009-06-27

Magiczna zupa z porów


No i nadszedł ten czas, pora na pora, a raczej na wywar z porów... Bajka pana Jachowicza "Pan kotek był chory" się przypomina, a konkretnie te wersy:
[...]
Zanadto się jadło, co gorsza, nie myszki, lecz szynki i sadło;

No więc - zanadto się jadło - chlebeczki, bułeczki, ciasteczka i sosy i ... efekty są! Teraz więc trzeba zadbać o siebie, popijać zupę z porów, wierząc w jej magię. Lubię bardzo ten pomysł dwudniowego oczyszczania, który należy potraktować jako wstęp do diety. A że pory uwielbiam, więc nie jest to dla mnie szczególne wyrzeczenie - chętnie urządzam sobie raz na jakiś czas zdrowy weekend i popijam ten delikatny wywar co kilka godzin, a w porze obiadowej zjadam pory z dodatkiem soku z cytryny. Popularyzatorka przepisu - Mireille Guiliano *- pozwala skropić takie pory oliwą, można też delikatnie posypać je solą i pieprzem, ale ja z tego rezygnuję. Dbam o siebie i powstrzymuję się przez dwa dni od spożycia soli. To nie jest dla mnie trudne - jestem w końcu recydywistką w dziedzinie diet ;)
Wszystkich, którzy tego przepisu nie znają informuję, że nie jest to dieta odchudzająca, bo podczas tego weekendu traci się głównie wodę, ale jest to doskonały wstęp do naprawy swego organizmu albo - jak pisze autorka - do zmiany stylu życia.

Przepis podaję za Autorką i jej słynną książką Francuzki nie tyją:


[1054b2dc3f9b7d1d25d435acb28f4255.jpg]

"Magiczna zupa z porów

(porcja na weekend)

Składniki:
  • 1 kg porów
1. Oczyścić pory i dobrze opłukać z piasku i ziemi. Odciąć zielone końce, zostawiając białe części w całości i trochę zielonego (resztę zielonych części zachować na bulion).
2. Włożyć pory do dużego garnka i zalać wodą. Doprowadzić do wrzenia i gotować na małym ogniu bez przykrycia przez około 20 -30 minut. Zlać wywar i zachować. Przełożyć pory do miski.

Wywar należy pić (podgrzany albo w temperaturze pokojowej, jak lubisz) co dwie trzy godziny po pół szklanki.
Jako posiłek albo dla zaspokojenia głodu zjadamy same pory, pół szklanki naraz, skropione kilkoma kroplami oliwy z pierwszego tłoczenia i sokiem z cytryny. Dopraw oszczędnie solą i pieprzem, ewentualnie posiekaną natką pietruszki.

Przez dwa dni, aż do niedzielnego obiadu to to twój jedyny posiłek. Potem można zjeść mały kawałek mięsa lub ryby (10-15 dkg - nie przesadzaj z ważeniem!) z dwoma warzywami gotowanymi na parze z odrobiną masła lub oliwy i jakiś owoc."(s.28)

O tej książce pisałam już tutaj:

Ja do mojej zupy wrzucam albo gałązkę bazylii, albo oregano. Polecam!


2009-06-25

Norweska zupa z łososia


Lubię zupy i cieszę się, że w Warszawie można zjeść dobrą zupę w sieci barów Marak. Dla niewtajemniczonych - są to bary, które specjalizują się w zupach (bary zupowe/zupne - o zgrozo, jak to brzmi!). Oczywiście, kilka lat temu te zupy były lepsze i zawsze bezwzględnie świeże i stanowiły świetną alternatywę dla wszelkich innych lunchowni. Lubiłam tam wejść, śpiesząc się na zajęcia i posilić się tajską zupą z kurczaka, z trawą cytrynową - ma się rozumieć - albo - norweską zupą z łososia.

Jeśli chodzi o zupy rybne to wszystko jeszcze przede mną, choć umiem ugotować kilka rodzajów, uważam, że doskonałej jeszcze nie odkryłam. Wiem tylko, że zupa taka musi zawierać w sobie duże kawałki ryb, a nie ich marne resztki. Wszelkie zupy z kilku gatunków ryb, czyli ugotowane według reguł sztuki kulinarnej, ale tych ryb pozbawione, uważam za pomyłkę kulinarną...

W Maraku podaje się zupę rybną z ziemniakami, koperkiem i śmietaną oraz kawałkami łososia, w towarzystwie chrupiącej ciabattki. Na ścianie można przeczytać na nią przepis - to po prostu pyszna kartoflanka z łososiem. Właśnie ją sobie ugotowałam, zaglądając do przepisu podanego przez Agnieszkę Maciąg w jej książce kucharskiej (Smak życia), bo w Maraku dawno nie byłam. Smakuje podobnie, jeśli nie tak samo, choć u niej nazywa się fińską zupą rybną... Ważne, żeby ta zupa była gęsta od łososia i ziemniaków, inaczej - będzie taka sobie, tak uważam. Na stole można ją jeszcze doprawić świeżo zmielonym pieprzem i sokiem z cytryny (to mój pomysł). Myślę, że część kartofli można dla zagęszczenia zupy po prostu zmiksować. Ze szczypiorkiem też będzie pyszna... A głodni mogą sobie zagryzać zupę świeżo upieczonym chlebem, niekoniecznie z masłem ;)
Składniki:
  • 6-8 ziemniaków
  • 2 cebule
  • 1/5 litra wywaru z warzyw (marchew, pory, seler, pietruszka, cebula, przyprawy)
  • 600 g łososia bez skóry i ości
  • 2 ząbki czosnku
  • 1 liść laurowy
  • kilka łodyg koperku
  • duużo siekanego koperku
  • sól morska
  • biały lub czarny pieprz
  • pojemniczek śmietany
Pokrojone w kostkę ziemniaki i posiekane cebule należy zalać gorącym wywarem, dodać rozgnieciony czosnek, liść laurowy, sól, dużo pieprzu i - to mój pomysł - kilka łodyg kopru. Gotować przez 5 minut. Dodać dokładnie odfiletowanego łososia pokrojonego w duże kawałki i gotować 10 - 15 minut. Doprawić kwaśną śmietaną, rozmieszaną z solą i gorącym wywarem. Usunąć łodygi kopru i posypać świeżo pokrojonym koperkiem. Proponuję podawać zupę z cytryną. Smacznego!

2009-06-22

Czerwopad, więc gołąbki z mięsem


"Maździernik i Czerwopad - to nowe nazwy miesięcy, jakie proponuję w miejsce dotychczasowych - Maj i Czerwiec" - pisze Andrzej Poniedzielski na swoim i Magdy Umer blogu. No i racja, nie ma to tamto. Leje, pada, siąpi, leje, pada, siąpi... Niby nie robi to na mnie wrażenia - wszak zajęta jestem, o czym do znudzenia donoszę w każdym poście. Ale - trafiło się i nam kilka dni wakacji nad Bałtykiem, w "czerwopadzie"... Owszem, czasami (rzadko) świeciło nawet słońce i nie było sztormu, ale wiatr wiał jak zwykle (co lubię) i tropiki na ogół wyglądały tak:


Brawa dla pomysłodawców! Tropików w Krynicy Morskiej, znaczy się... Na szczęście my lubimy taką pogodę, uwielbiamy morze w różnych jego odsłonach. A kiedy wiało zbyt mocno, siedzieliśmy pod dachem i na pociechę jedliśmy pyszne truskawki giganty - mutanty (jakaś specjalna odmiana, dwa - trzy razy większa od przeciętnych truskawek), które najpierw nie budziły naszego zaufania, a potem smakowały wspaniale. Najlepsze truskawki w tym sezonie. I to na plaży.

Ponadto, odwiedzaliśmy świetną kawiarnię w Piaskach, ale inni też ją odwiedzali, bo była jedyna, więc nie było łatwo przekopać się przez walające się na podłodze dzieci i zabawki. Rodzice sobie odpoczywali, a dzieciątka podkopywały (z braku piasku, oczywiście) wielkimi łopatami nasze krzesła albo darły się wniebogłosy, bo małe i głodne były. Jakoś tych rodziców rozumiem, no bo co robić z dziećmi w takim "czerwopadzie" nad morzem? Ile godzin da się spacerować po plaży, w deszczu albo przy silnym wietrze?
Mimo to byliśmy zauroczeni miejscem, bo młodziutka właścicielka piekła pyszne (!) ciasta, bez żadnych cukierniczych świństw i lepsze niż niektóre domowe. (Wiem, co piszę, bo znam smak potwornych domowych gniotów jedzonych z sentymentu, przyzwyczajenia albo uwielbienia dla słodyczy ;)). No i herbata tam była w różnych smakach, w czajniczkach parzona. To nam wynagrodziło wszystkie kulinarne wpadki na Mierzei, o których już pisać nie będę, bo wywnętrzałam się na ten temat w poprzednim poście i nie chcę wyjść na totalną marudę. A dla podniesienia atrakcji - po drodze do kawiarni "Na Piaskach" mijaliśmy dziki...

Małe i duże wymuszacze jedzenia. Rozzuchwalone tak, że stają wokół samochodów na parkingu i, co bardziej lękliwym, nie pozwalają wyjść z auta... chyba że dostaną kanapkę! Miejscowi mają z nimi problem, naprawdę! A co najgłupsze - dzikom w lesie nie brakuje jedzenia i nie muszą go odbierać turystom w środku miejscowości. Tak więc zdjęcia pochodzą z Dzikich Piasków... Piękne dziki i dziczki, prawda?


Po powrocie najlepsze za to są nie dziki (i jak tu jeść dziczyznę, chyba już nie będę!), ale gołąbki... z wieprzowiną, a jakże, ups! Polecam gołąbki w taką pogodę, ale i dlatego, że kapusta jest jeszcze młoda, luźna i łatwo ją obgotować. Gołąbki z młodej kapusty proponuję z koperkiem (żadna to u mnie nowość, wiem) i z delikatnym sosem pomidorowo-śmietanowym.

Składniki:
  • 60 - 70 dkg mielonego mięsa wieprzowego (wolę takie do młodej kapusty)
  • 2 cebule
  • 1 ząbek czosnku
  • 2 jaja
  • sól, pieprz
  • ok. 1/2 szklanki bułki tartej (ja sypię na oko)
  • kilka łyżek gęstej śmietany
  • przecier pomidorowy
  • pęczek koperku
  • płaska łyżka mąki
  • bulion albo wrząca woda i ekologiczna jarzynka
Robię to tak: W dużym garnku obgotowuję kapustę, z której uprzednio wycięłam głąb - tak, by dało się po kolei usuwać liście (kapustę obracam na długim widelcu). W tym samym czasie przygotowuję farsz: w misce mieszam trzepaczką jaja, startą na tarce cebulę, bułkę, przyprawy i posiekany koperek (dużo, prawie cały pęczek, jeśli nieduży, bez łodyżek). Następnie dodaję mięso i mieszam, dolewając w razie konieczności zimnej wody. Farsz gotowy. Wykładam go na ostudzone liście, zawijam ciasno i układam gołąbki w garnku z grubym dnem, wyłożonym liśćmi kapusty. Przekładam je - to ważne! - całymi gałązkami i łodyżkami pozostałego koperku, wrzucam pokruszony liść laurowy, zalewam wszystko przecierem pomidorowym z butelki albo kartonu i bulionem. Duszę do miękkości około godziny. Na koniec odlewam do osobnego garnka powstały sos pomidorowo-koperkowy, mieszam go ze śmietaną rozrobioną z mąką (ale czasami mąki nie używam wcale) i chwilę gotuję. Bywa, że dodaję jeszcze przecieru pomidorowego albo śmietany, soli i pieprzu do smaku. I znów ... koperek.

No właśnie - koperek uważam za sprawcę sukcesu tych zwyczajnych w końcu gołąbków. Poprawia on smak i mięsa, i sosu. Sprawia, że gołąbki letnie różnią się od zimowych. Spróbujcie, polecam. Przyznam, że mam do nich słabość ;)



2009-06-20

Gulyasleves, czyli węgierska zupa gulaszowa

A może zupa gulaszowa? Warto skorzystać z takiej sobie pogody i ugotować rozgrzewającą, lekko pikantną zupę mięsną. Ta zresztą powstała na wyraźne życzenie mojego Męża. - Co dziś ugotować? - zapytałam od niechcenia. - Gulaszową - usłyszałam szybką odpowiedź. Mówisz i masz - pomyślałam. Sama też lubię zjeść tę zupę od czasu do czasu. Mam jeszcze węgierską słodko-pikantną paprykę (to ma znaczenie, polska jest do kitu, uważam), pastę paprykową, też węgierską, i wędzoną paprykę w proszku. Do dzieła!

Nie chce mi się za bardzo narzekać, ale muszę chyba napisać, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni zjadłam tyle kulinarnego paskudztwa - nad morzem (Mierzeja Wiślana) i w Warszawie, że tęsknię do normalnego, domowego jedzenia. Nie musi być polskie, ale niech - do diabła! - nie będzie fusion. Specjalnie poprosiłam w pewnej knajpie o sushi bez curry (sic!), bo takie tam mi kiedyś podali, to dostałam maki z tuńczykiem i ... cebulą! Cholera, smakowało jak niedobry i mało świeży śledź. I to z ryżem i wodorostami. Potworne! Zamiast sosów za to polska kuchnia domowa (Piaski na Mierzei) serwuje krochmal, a zupa pomidorowa składa się tam z vegety, suszonych warzyw i koncentratu z puszki. Dno kulinarne. Kuchnia studencka po prostu.

Ach, jeszcze jeden cudowny kulinarny pomysł - w knajpie, zwanej Knaypą, która reklamuje się jako polska, z kuchnią warszawską (bo to w stolicy), dostałam pierogi z kapustą i z grzybami płaskie jak naleśniki, rozgotowane i podane na obrzydliwie pretensjonalnym talerzu, finezyjnie przybranym posypką (pyłem!) z pietruszki, za to same pierogi były bez jakiejkolwiek omasty, bo szef kuchni tak to sobie wymyślił, jak mi powiedziano. Niech wymyśla dla innych. Ja tam nie wrócę. I tam też. I tam. I jeszcze tam, gdzie wtedy... Fajnie. Nie muszę jadać w knajpach. Choć lubiłabym... Wy też? Znajomi mówią, że podniebienie mam zbyt wyrafinowane, a ja im odpowiadam, że to się rozwija z wiekiem i w miarę zdobywania kulinarnego doświadczenia, a większość knajp w Polsce nie zasługuje na istnienie i tyle.

A w węgierskiej restauracji, że powrócę do głównego wątku tego posta, dostałam zupę rybną, która "rybiła" bardzo i w składzie miała śmieciowe resztki z ryby. Też dobrze. Sama sobie ugotuję. Ale nie teraz. Tym razem proponuję zupę gulaszową.

I tak - jeśli macie dobrej jakości wołowinę i dobrą paprykę - zupa się uda. Jeśli nie macie pewności co do mięsa, lepiej użyć wieprzowiny. I bez kukurydzy, na Boga! Za to z kminkiem, cebulą, pomidorem, ziemniakami i kluseczkami, jeśli macie cierpliwość. Ja miałam.

Składniki:
  • około 50 - 60 dkg mięsa wołowego (ligawa, wołowina "zrazowa")
  • 2 papryki - czerwona i żółta albo, jeśli ktoś lubi, zielona
  • 2 duże cebule
  • 2 - 3 ząbki czosnku
  • 2 - 3 łyżki papryki słodko-pikantnej
  • trochę papryki wędzonej w proszku (1 - 2 łyżki)*
  • 2 łyżki ostrej pasty paprykowej (niekoniecznie)
  • 2 marchewki
  • kilka ziemniaków
  • pomidor
  • 1 łyżeczka kminku (ja daję utłuczony w moździerzu)
  • sól
  • 2 łyżki oleju albo smalcu
  • kluseczki csipetke (mąka, jajko, sól - jak nasze zacierki)
Cebulę i czosnek kroję w kostkę, mięso również w kostkę ( ok 1/5 - 2 cm). Najpierw podsmażam cebulę z czosnkiem na oleju, dodaję mieloną słodką paprykę i paprykę wędzoną, i przez chwilę rumienię (nie wolno przypalić, lepiej wlać 2 łyżki wody!), dokładam mięso i duszę wszystko we własnym sosie ok. 30 minut. Dolewam wodę, (nie za dużo, zupa powinna być dość gęsta) dodaję ziemniaki pokrojone w kostkę, paprykę pokrojoną w paseczki i pomidora startego na tarce, pokrojoną w talarki marchewkę, kminek (roztarty w moździerzu) i paprykową pastę, pieprz, sól. Gotuję do miękkości. W tym czasie robię kluseczki - zagniatam bardzo twarde ciasto i odrywam małe kluseczki w kształcie zacierek, z których w palcach formuję nieregularne wałeczki. Gotuję je od razu w zupie. Jeszcze tylko sprawdzam, czy zupa jest wyrazista, doprawiam w razie konieczności ostrą papryką i czosnkiem -  i podaję w miseczkach.

Mężowi smakowała. Zapach czuć było już na klatce schodowej. Fajnie.

*Papryka wędzona daje specyficzny dymny posmak, ale jeśli jej nie ma - wystarczy dodać - według gustu - sporo mielonej papryki słodkiej i ostrej. Zupa powinna być wyrazista, mocno paprykowa i czerwona w kolorze, ale od papryki, nie od pomidorów...


2009-06-15

Ciasto jogurtowe z truskawkami i malinami

Nie mam czasu. Nie mam na nic czasu. A tu sezon truskawkowy w pełni, wkrótce pojawią się czereśnie i jagody. Kot poluje na chrabąszcze, ja albo pracuję jak głupia, albo łapię oddech gdzieś nad morzem i znów pracuję jak... i tak do znudzenia. Nie mam czasu, by poczuć urodę czerwca, ledwo poczułam zapach kwitnących lip. Zimny czerwiec nie nastraja zresztą ani do zachwytów nad jaśminem i polami pełnymi łubinu, ani nawet do wieczornego siedzenia na balkonie. Trudno. I tak nie mam czasu. Zaprezentuję choć ciasto najszybsze na świecie, delikatne, puszyste i słodko-kwaśne od owoców. Jogurtowe po prostu.

  • 1/2 kg truskawek i garść malin (mrożonych)
  • 1 szklanka cukru
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • ok. 1/2 szklanki naturalnego jogurtu
  • 1o dkg miękkiego masła
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3 duże jajka
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • cukier puder
  • szczypta soli
Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia i szczyptą soli. Masło utrzeć z cukrem i skórką cytrynową, następnie kolejno dodawać po jednym jajku, łyżce mąki i jogurt. Ciasto nie powinno być zbyt gęste, gdyby jednak tak było, należy dodać trochę jogurtu. Ciasto przelać do wyłożonej papierem do pieczenia tortownicy albo prostokątnej blachy i ułożyć na nim truskawki, w wolne miejsca wetknąć maliny. Wstawić do nagrzanego piekarnika na ok. 40 -45 minut. Przed podaniem obficie posypać cukrem pudrem.

Bardzo smaczne, lekkie i wilgotne ciasto, w którym można zatopić nie tylko truskawki, maliny, jagody, ale i jabłka, śliwki... Polecam również przepis z olejem.

2009-06-07

Chleb 60/40 Nilsa

Gospodyni tej edycji Weekendowej Piekarni, Tatter, zaproponowała pyszny chleb żytnio-pszenny, który upiekłam z prawdziwą przyjemnością. Czytałam o tym chlebie u innych piekarek i od razu upiekłam dwa bochenki, z podwójnej ilości ciasta. Nie miałam mąki Manitoby, użyłam więc zwykłej chlebowej, dalej wykonałam wszystko bez zmian. Polecam ten chleb, bo przepis jest bardzo łatwy, a efekt końcowy świetny, naprawdę.



Podaję za Tatter:

Chleb 60/40 Nilsa
  • 270g żytniego razowego zakwasu (100% hydracji)
  • 135g żytniej mąki razowej lub T1150
  • 180g białej mąki pszennej (użyłam Manitoby)
  • 200g wody, (52 C minus Wasza temperatura pokojowa)
  • 2g świeżych drożdży (opcjonalnie)
  • 9g soli
Wymieszałam składniki w misce i zostawiłam na 45 minut, następnie złożyłam ciasto (można jedynie przemieszać) i znów zostawiłam na 45 minut. Następnie uformowałam podłużny bochenek i złączeniem w górę włożyłam go do omączonego kosza. Zostawiłam do wyrośnięcia. Bochenek z drożdżami rośnie znacznie krócej (ok. 1 - 1 1/2 godziny). W każdym razie ciasto ma prawie podwoić swoja objętość (ok 90-95%). Rozgrzałam piec wraz z kamieniem do 260C.

Wyrośnięty chleb przełożyłam na łopatę, szybko nacięłam i zsunęłam na rozgrzany kamień Piekłam z parą przez 10 minut następnie obniżyłam temperaturę do 220C i piekłam jeszcze 35 minut. Chleb wystudziłam przed pokrojeniem. Absolutny hit! Gorąco polecam :D


[weekendowa_piekarnia_baner.jpg]


2009-06-06

Truskawki w ananasie


Jeśli mamy świeżego i dojrzałego, słodkiego (!) ananasa, a na straganach królują truskawki, warto pokusić się o sałatkę truskawkowo-ananasową, podaną na przykład w wydrążonej łupinie ananasa. Przepis banalny w swojej prostocie, ale smaczny i efektowny. Można, bez szkody dla smaku, przygotować sałatkę w pucharkach, ale jeśli jemy we dwoje lub we czworo - warto tak podanym deserem zakończyć niedzielny obiad. Najlepiej smakuje na tarasie, rzecz jasna...

Składniki dla dwóch osób:
  • 1 mały ananas
  • 30 - 40 dkg truskawek, to zależy od wielkości ananasa
  • likier pomarańczowy i ulubiony koniak (nie polecam takich alkoholi, które zabarwią nam owoce)
  • mięta do dekoracji
Ananasa należy przeciąć ostrym nożem na pół, razem z pióropuszem, wyciąć (nacinając owoc dookoła) cały miąższ i pokroić go w kawałki odpowiadające wielkością połówkom lub ćwiartkom truskawek. Truskawki przeciąć na pół albo i drobniej, jeśli mamy wielkie, wymieszać w misce z ananasem, skropić (albo... polać solidnie) likierem i koniakiem, włożyć do wydrążonych połówek ananasa. Przybrać gałązkami mięty. Można schłodzić. Zajadać w pełnym słońcu w towarzystwie kota albo zostawić dla gości i podać na białych talerzach. Dobre i proste - nie ma sensu psuć tego nadmiarem innych owoców, choć kiwi bardzo pasuje, a i owszem. Myślę, że gdyby ananas był za mało słodki, można sałatkę posłodzić cukrem pudrem, ale mój tym razem smakował doskonale.


Skorzystałam z chwilowej obecności słońca, zrobiłam sobie przerwę w pracy i przygotowałam tę sałatkę na poprawę nastroju. Poprawił się :) Wam też polecam.

Sałatka jest moją propozycją w tegorocznym "Sezonie truskawkowym".

Sezon Truskawkowy 2009

2009-06-02

Bułeczki doskonałe

Wymyśliłam ten przepis, próbując odtworzyć pewien smak. Ilekroć przechodzę głodna Krakowskim Przedmieściem, wstępuję najpierw do Przekąsek&Zakąsek i w atmosferze dawno przebrzmiałej świetności (świetnie utrzymano ten klimat!) posilam się pasztetem albo galaretą z nóżek (z octem, oczywiście!) i zagryzam pyszną pszenną bułeczką... Potem, nieopodal, czyli U Kucharzy, kupuję te bułeczki na wynos. Pani w kuchni odrywa się od przygotowywania sałat albo robienia makaronów i sprzedaje mi świeżutkie bułeczki. Niebo w gębie! Próbowałam podejrzeć, jak je tam pieką, ale nigdy nie miałam szczęścia, by zobaczyć piekarza przy pracy, a inni pracownicy podobno się nie orientują; mówią coś o mące, drożdżach i wodzie... Jasne! Sama sobie postanowiłam ten przepis odtworzyć i uzyskałam bułeczki nieco inne, ale pyszne po prostu, więc warto się tym odkryciem podzielić. Można ich upiec dużo i część zamrozić - będą wyśmienite nawet po rozmrożeniu.
Sam przepis do odkrywczych nie należy - użyłam mąki, mleka, drożdży, masła i soli, jak w przypadku cebularzy lubelskich, tyle że dałam więcej masła i bułeczki dwukrotnie złożyłam podczas wyrastania, a potem inaczej uformowałam.


Składniki:
  • 1 1/2 dag drożdży świeżych
  • 2 łyżki cukru
  • 1/2 kg mąki
  • ok. 300 ml mleka (no właśnie, tu trzeba mieć wyczucie)
  • 1 łyżeczka soli
  • 8 dag masła (chyba można dać jeszcze więcej)
  • 1 żółtko zmieszane z odrobiną mleka do posmarowania bułeczek

Drożdże mieszamy z cukrem, 2 łyżkami mąki i częścią ciepłego mleka. Pozostawiamy do wyrośnięcia.
Rozpuszczamy w garnku masło i resztę mleka. Wyrośnięty rozczyn i ciepłe mleko, rozpuszczone, ale nie gorące masło dodajemy stopniowo do mąki z solą. Wyrabiamy ciasto najpierw mikserem około 15 minut. Trochę się klei, ale nie powinno być zbyt twarde. Po dwukrotnym złożeniu (na desce albo stolnicy podsypanej mąką) nabiera kształtu. Następnie smarujemy kulę ciasta olejem i pozostawiamy do wyrośnięcia, aż podwoi objętość. Podczas wyrastania składamy dwukrotnie (ja rozciągam ciasto na stolnicy i składam na trzy części, a potem jeszcze od góry i dołu). Po wyrośnięciu (ok. 1 i 1/2 godziny) ciasto dzielimy na pół , zagniatamy, z każdej części formujemy prostokąt i zwijamy jak roladę, potem odkrawamy nożem plastry bułeczek. Układamy (raczej "stawiamy") na blasze wyłożonej papierem, smarujemy żółtkiem rozmąconym z odrobiną mleka, pozwalamy chwilę wyrosnąć* i pieczemy w piecu nagrzanym do 220 stopni około 20 - 25 minut. Bułeczki nieco się przewracają, ale wcale się tym nie przejmuję, i tak pięknie się upieką. Polecam!

*Za pierwszym razem wyrastały dosłownie 10 -15 minut, za drugim dłużej. Wolę te, które rosły krócej (na zdjęciu).