Czy zdarzyła Wam się kiedyś inwazja meduz? Ugotowałyście/ugotowaliście zupę, której Wam codzienne przybywało? A może macie pułk wojska do wykarmienia albo dorastającą i wszystkożerną młódź w domu? Jeśli tak - polecam niewinną z pozoru azjatycką zupę z makaronem sojowym. W oryginale należy użyć makaronu ryżowego, ale my woleliśmy szerokie sojowe wstążki.
Zaczęło się niewinnie: wstawiłam na gaz bulion z kurczaka i zajęłam się przygotowywaniem pozostałych składników i po kilku minutach rozgrzewająca zupa z imbirem, grzybami shitake, płatkami kurczaka i świeżą kolendrą była gotowa. Makaron wprawdzie był dość śliski, nie tak jak ryżowy w wietnamskich knajpkach, ale jedliśmy ze smakiem, resztę zupy zostawiając na następny dzień. Następnego dnia miałam garnek pełen meduz, bo makaron napęczniał i wchłonął bulion. Niezrażona, wyjęłam kostkę rosołową (podobno ich nie używam, hm... ), dolałam wrzątku, dodałam pozostałe grzyby i pęczek dymki. Zupa była lepsza niż pierwszego dnia, bo makaron zmiękł. Resztę zostawiłam na potem. Trzeciego dnia znów miałam garnek pełen meduz! Wyjęłam więc kostkę rosołową...itd.
Tak, naprawdę tak było! Postanowiłam dodać trochę mięsa - tym razem były to płatki wołowiny, bo w zupie przeważał makaron... i pokroiłam kolejny pęczek dymki oraz dosypałam - dla odmiany - przyprawy pięciu smaków. Smakowało! Czwartego dnia - jęknęłam na widok gara pełnego meduz, szybko dolałam wywaru, wlałam zupę do słoików i zdecydowałam obdarować nią zdrowych i chorych członków rodziny. Niech teraz oni męczą się z meduzami!
A wszystko przez głupi pomysł dodania ugotowanego makaronu do garnka z rosołem. Nie mogliśmy zrobić inaczej, bo z rozpędu ugotowałam całą paczkę, a przechować takiego makaronu w osobnej misce nie można...
A prawdziwą zupę pho z makaronem ryżowym można zjeść w wielu warszawskich knajpkach (na Chmielnej, na placu Konstytucji, na Polnej). Do niedawna była legendą Stadionu Dziesięciolecia. Można spróbować jej różnych wersji - z gotowaną wołowiną, z surową wołowiną zalewaną wrzącym wywarem wołowym, z kurczakiem... Grzyby shitake sama sobie wymyśliłam, jak sądzę. Zapraszam na moją wersję zupy:
Wietnamska zupa pho
Składniki:
- 1 1/2 litra długo gotowanego z cynamonem i anyżem wołowego rosołu (albo dobry bulion doprawiony tymi przyprawami lub przyprawą pięciu smaków)
- papryczka chili
- ząbek czosnku
- kawałek imbiru
- sos sojowy
- sos rybny (niekoniecznie)
- 1/2 paczki surowych grzybów shitake
- makaron ryżowy wstążki ugotowany osobno (u mnie nieszczęsny sojowy)
- pęczek kolendry
- pęczek dymki
- kiełki fasoli mun
- limonka
- sól, pieprz
- pierś z kurczaka albo dobra wołowina pokrojona w płatki
Jeśli mamy gotowy wywar lub bulion wołowy, wrzucamy do niego pokrojone grzyby shitake, ząbek czosnku, pokrojoną chili, starty na tarce imbir, 2 łyżki sosu sojowego, laskę cynamonu i gwiazdkę anyżu (albo trochę przyprawy 5 smaków), sól, pieprz i gotujemy przez chwilę. W tym czasie siekamy kolendrę, dymkę, kroimy w płatki mięso, gotujemy makaron ryżowy albo sojowy i podajemy zupę na jeden ze sposobów:
1. W misce umieszczamy porcje ugotowanego makaronu, kiełki, surowe płatki mięsa, zalewamy wszystko wrzącym (!) rosołem, posypujemy kolendrą i doprawiamy limonką.
2. Do wrzącego rosołu wkładamy na chwilkę płatki mięsa, makaron i rozlewamy zupę do misek, doprawiając kolendrą albo dymką i sokiem z limonki. I niech Wam makaron nie puchnie w zupie, chyba że chcecie mieć niekończącą się opowieść...
Robienie zdjęć też nie przyszło mi łatwo, ponieważ w każdy kadr wciskała się w ostatniej chwili jakaś część kota:
20 komentarzy:
musze sama kiedys ugotowac; uwielbiam pho, jadam ja w naszej wietnamskiej restauracji, gdzie podaja ja w wyjatkowo duzych miskach :)
Mmm wygląda nieźle.
Może kiedyś spróbuje. ; D
Uśmiałam się setnie! Ciekawa jestem kiedy jednakowoż skończyłby się ten bal z meduzami :) Po miesiącu? Dwóch?
Lepiej się czujesz?
Pozdrawiam!!!
A myslisz Ania, ze zdrowi i chorzy (juz pewnie ozdrowieli:) czlonkowie Twej rodziny nadal zupe/meduzy wylawiaja ze sloika?
Obledna opowiesc! Usciski :)
W moich okolicach serwuje ją pewien azjatycki bar bez kategorii, ale świeżo i smacznie karmiący. Lubię:)
Patent z meduzami jest ciekawy - wymyśliłaś zupowe perpetuum mobile:)
Piękne łapeczki na zdjęciu i widać zdrowsze:)
artdeco, desperate - spróbujcie!
Magodo, Buruuberi - mam nadzieję, że pożarli do końca albo wylali; muszę zadzwonić do Siostry...
Magodo - lepiej się czuję, bo gadam mało. Dlatego ten wpis taki długi ;)
Kaprysiu - powinnam to opatentować ;) A Ździebko zdrowszy i grzeczny nawet, bo się ździebko pogniewaliśmy ;)
Ciekawa ta zupa, nigdy nie jadłam .
Pozdrawiam Cię Anno:)
Uwielbiam pho. Potrafi tak cudownie rozgrzać. Tydzień temu w pracy odebrałam telefon ze szkoły, żebym przyjechała po synka, bo ma 39.2 temperatury. Potem był już kołowrót. Telefon do lekarza,paracetamol...tulenie rozgorączkowanego chłopca... O drugiej w nocy synek się przebudził i powiedział: zjadłbym pho. Parę minut w kuchni i w środku nocy całą rodziną jedliśmy pho. To było najlepsze pho jakie jedliśmy. Mam teraz do niego stosunek emocjonalny. Chyba mnie rozumiesz? To jest cudowna zupa dla chorych i zdrowych. Pozdrawiam.
O to coś dla mnie, a raczej dla mojej nigdy nienajedzonej rodzinki::))) właściwie można by tą zupę nazwać 'tygodniową pho'...i pomysleć że umiesz Aniu cudownie rozmnażać!:))) ...uśmiałam się do łez:))
Skoro dla chorych to myślę że ja się jak najbardziej mogę ustawić w kolejce.
Zwłaszcza że to już nie pierwszy (i zapewnie nie ostatni) raz tej zimy/jesieni (niepotrzebne skreślić)
Anno pozdrowienia przesyłam!
No uśmiałam się nieźle :D Ale rozumiem że już po meduzach nie ma śladu? Przynajmniej u Was? Wiem już co na szczególnie "pracowite" tygodnie gotować - w poniedziałek gar sojowych kluchów i do piątku będzie akurat :)
Serdeczności :)
Anno, o tym makaronie to ja wiem i za każdym razem gotuję podobnie.Zupa pączkuje przez noc i w ruch idą kolejne składniki. Pułk wojska można wykarmić. Zupa pho ma niezwykłe właściwości! Poza tym uwielbiam.A czasami po drodze na Chmielną wpadam.
Pozdrowienia!
Majano - ugotuj sobie, tylko uważaj z makaronem ;)
lo - w Twoim przypadku zupa pho to więcej niż comfort food...
Kass -kiedy to naprawdę niegłupi pomysł dla licznej rodziny. Trzeba tylko zostawić coś w garnku na rozmnożenie...
Polko - chorujesz ostatnio? Może ciało Ci podpowiada, że pora odpocząć? Ugotuj pho - imbir rozgrzewa :)
Moniko - dłużej niż przez cztery dni nie dam rady jeść tej zupy ;)
Amber - ja muszę pójść na Chmielną, przy okazji. Ale - w niektórych miejscach podają do tego jeszcze kiszony czosnek w oleju - i ja sobie kiedyś takiego nadużyłam. Już mniej lubię ;)
Lista skłądników mnie przeraża:) Nawet nie próbowałam grzybków shintake.. ale z drugiej strony, ciekawe jak smakuje:)
Pozdrawiam!
Ależ Atrio - możesz pominąć grzyby i kolendrę, a wszystkie pozostałe składniki znajdą się w domu i w okolicznym sklepie :)
Świetnie porównałaś to do inwazji meduz :-) Niecodzienną zupę zrobiłaś. Podoba mi się.
Uściski!
Hahaha, An-no, Twój opis wywołał u mnie szeroki uśmiech. :) A muszę Ci powiedzieć, że dzisiaj wróciłam z pracy do domu w wisielczym humorze i nawet dzieciom nie bardzo udało się mnie rozbawić. ;-)
Wiesz, wygląda na to, że ta zupa jest lepsza niż wszystkie jednogarnkowce świata, bo one tylko ubywają, a tutaj proszę... wciąż i wciąż przybywa. :)
Ale bym zjadła teraz miseczkę takiej zupy, choć chora i w gorączce nie jem prawie nic - to zupkę taką, bardzo chętnie!
Podobną przygodę miałam raz z najzwyklejszą pomidorówką z ryżem, z której następnego dnia zrobiło się risotto ;)
pozdrowienia
M.
Kasiu - zapraszam :)
Małgosiu - cieszę się! Poprawić komuś humor to zawsze zasługa :)
Moniko - rzeczywiście przydałaby Ci się taka zupa z imbirem. Zdrowia !
Prześlij komentarz