Trzeba mieć swój pomysł na miasto, tym bardziej trzeba mieć jakiś pomysł na zwiedzanie kraju. Justyna i Tomek podróżowali śladami Rilkego, wybrali się na cmentarz, by odnaleźć grób Joyce'a; Tomek na różnych kartkach robił notatki do przyszłych wierszy i wcale nie reagował na nasze uwagi, że do tego najlepszy notes Moleskine... Piotr robił zdjęcia, Isabelle prowadziła i woziła nas w różne miejsca, przygotowana na wszystko, zaplanowała trasy jak prawdziwa Szwajcarka (tak o sobie mówiła) - kupiła nam nawet tanie bilety podróżne, byśmy mogli robić całodniowe wycieczki po niewielkiej Szwajcarii, jeździć pociągami, trolejbusami, kolejkami, pływać statkami spacerowymi po jeziorach. Justyna w podróży (Jezu, te szwajcarskie pociągi z mini salonikiem przy wejściu!) czytała o innych podróżach i mówiła, że to ciekawe doświadczenie móc skonfrontować sobie "Dojczland" Stasiuka z własnym doświadczeniem obcości/inności.
Ja - chciałam smakować Szwajcarię, poczuć klimat każdego z odwiedzanych kantonów, posiedzieć w knajpkach, zwiedzać kościoły i muzea. Polskie ślady właściwie sobie darowałam, choć musiałam zobaczyć słynne witraże Mehoffera we Fryburgu. Warto było! Poniżej święta Katarzyna:

Uparłam się przy sztuce XX wieku i musiałam zobaczyć obrazy Paula Klee, Kandinsky'ego i Chagalla, dlatego w Lucernie spędziliśmy kilka godzin w galerii Rosengart, a z Kunsthaus w Zurychu to mi się nie chciało wychodzić. Nie będę pisać, co czuję do dziś z tego powodu, że w Bernie nie zobaczyliśmy Centrum Paula Klee, bo był poniedziałek i wiadomo - muzea kiedyś muszą być nieczynne. Zresztą, w Bernie byliśmy tylko kilka godzin.
Chłodziliśmy się przy fontannach - miałam wrażenie, że fontanny Zurychu i Fryburga ratują mi jeśli nie życie to przynajmniej zdrowie... Całe szczęście, że Szwajcarzy wielbią fontanny i że można pić z nich wodę, a w betonowych misach wypełnionych wodą chłodzić dłonie.

Chłodziły nas też kościoły, zwłaszcza katolickie, bo w protestanckich nie było tego przyjemnego odczucia chłodu, co wiemy z Zurychu. Ale za to jakie witraże Chagalla zdobią Fraumunster!
Ale miało być o serach i o winie. Wino skwituję uwagą, że piliśmy francuskie i szwajcarskie - i wszystkie nam smakowały - wypijane na pikniku czy w domu do kolacji. Nie ma znaczenia... Sery zaś zasługują na osobnego posta, ale co ja się będę wymądrzać, poczytajcie o serach u
Bei . Uparłam się, by spróbować
Belper Knolle, o której pisała Bea, ale w sklepach, w których jej szukałam, nie udało mi się kupić.
Schade. Innym razem. Kupiłam za to
Tête de Moine, czyli
Głowę Mnicha, tyle że od razu w rozetkach, więc cała przyjemność krojenia tego sera specjalnym przyrządem odpadła. Ale jadłam i smakował!
A poza tym - codziennie (dwa razy dziennie) jedliśmy sery
Gruyère i
Vacherin Friborgoois (chyba ulubiony ser Izy) we Fryburgu ponadto pyszny
Mont Vully, o pomarańczowo-czerwonej skórce, dlatego że ser ten moczy się w winie
pinot noir. Do domu kupiłam ponadto słynny
Appenzeller oraz...
Tylsiter, dla porównania z naszym
tylżyckim. Nie ma porównania. Więcej nie pamiętam, a to nie wszystkie, bo przecież jedliśmy jeszcze sery miękkie z pleśnią. Ech! Smakowanie serów jeszcze przede mną, na razie wszystkie mnie zachwycają, bo są po prostu dobre. Ale najchętniej jadałam
Gruyère i
Mont Vully.

Isabelle pożegnała nas kolacją w stylu szwajcarskim, czyli
fondue. Dla miłośników sera to była prawdziwa atrakcja (trzeba było widzieć, jak łapczywie pożerali kawałki bułki lub gotowanych ziemniaków, maczane w rozpuszczonym serze), ja stanowczo wolę
raclette, a
fondue wybieram mięsne ;)

Iza swoje
fondue robiła tak: postawiła na kuchence garnek natarty ząbkiem czosnku, wlała do niego około szklanki białego wina i zagotowała je, dodała 50 dkg startego sera (przygotowana w sklepie mieszanka
gruyere'a i
vacherina) i mieszała całość do rozpuszczenia sera, po czym zagęściła masę łyżką skrobi kukurydzianej (nie ziemniaczanej, bo niedobra) i mieszała aż do zagotowania, wykonując ósemki łyżką drewnianą. Doprawiła
fondue zmiażdżonym czosnkiem i pieprzem. Garnek ustawiła na stole na podgrzewaczu i zaprosiła gości. Jedliśmy
fondue z białym chlebem pokrojonym w kostkę lub z ugotowanymi ziemniakami. Do tego pyszne konserwowe ogórki i oliwki. Oraz białe wino. Uwaga: f
ondue trzeba koniecznie raz na jakiś czas zamieszać nadzianym na szpikulec chlebem, by się nie przypalało.
Patrzyłam ze zgrozą, kiedy Iza poszła przygotować drugą porcję, bo garnek nie pomieściłby kilograma sera...